środa, 9 października 2013

Część 23.

 Jak tylko weszłam do domu, skierowałam się do swojego pokoju. Wbiegłam po schodach, mijając Daphne, która zatroskana pytała, o co chodzi. Nie zwróciłam na nią uwagi. Zamknęłam się w pokoju i rozejrzałam dookoła w poszukiwaniu Nate'a. Następnie przeszłam do pokoju, który był przygotowany specjalnie dla niego. Nie było go. Ani w jednym ani w drugim pokoju. Gdy dzwoniłam do niego, nie odbierał. Nie zostawił żadnej wiadomości i nie próbował się ze mną skontaktować. Od rana nie wrócił do domu. Przeraziłam się nie na żarty. Wiedziałam, że sprawa stała się zbyt poważna i nie było już czasu, żeby zwlekać i czekać. Nadszedł najwyższy czas, żeby policja poznała całą prawdę! Zamierzałam sama im o wszystkim powiedzieć!
 Wróciłam do swojego pokoju. Chciałam wziąć tablet z pendrive'em i jak najszybciej udać się na policję. Jednak miałam niewielkie problemy z wcieleniem tego planu w życie. Ani tableta ani pendrive'a nie było na biurku, a dałabym sobie głowę odciąć, że tam go zostawiłam. Przerażona wyrzuciłam wszystkie rzeczy z półek, przetrząsłam cały pokój, a sprzęt jakby rozpłynął się w powietrzu. Narobiłam tyle hałasu, że zdzieni ojciec i Daphne stanęli w drzwiach, patrząc jak zalewając się łzami, desperacko próbuję coś znaleźć w każdej szufladzie.
 - Jenny! Dobrze się czujesz?! - zapytał ojciec i zaniepokojny podszedł do mnie, żeby mnie objąć.
 - Nic nie jest w porządku! - krzyczałam ze łzami w oczach. - Daphne, widziałaś mój tablet?! - zapytałam siostry, mając nadzieję, że może go pożyczyła bez mojej wiedzy.
 - Nie... Nie wchodziłam nawet do twojego pokoju.
 - Ja pierdole! - krzyknęłam piskliwie, a do moich oczu napłynęło jeszcze więcej łez.
 - Jenny, o co chodzi? - pytał ojciec, mocno mnie trzymając. Gdyby nie jego ramiona to pewnie rzuciałabym się po podłodze jak opętana!
 - Ukradli go! - Zapiszczałam, prawie tracąc głos. - Zabrali jedyny dowód!
 Nie mogło być gorzej! Miałam dowód, dzięki któremu mogłam udowodnić, że ani ja ani Nate nie byliśmy niczemu winni. Potwierdzilibyśmy, że to jego ojciec zabił matkę Nate'a, że mu groził, zapominając o monitoringu we własnym domu! Mieliśmy wszystko podane jak na tacy, ale ktoś był w tym domu i zabrał dowód! Tylko dlaczego Daphne nikogo nie widziała?!
 Musiałam powiedzieć ojcu i siostrze całą prawdę od samego początku do samego końca, nie pomijając żadnego faktu. Boże, jak ja żałowałam, że nie powiedziałam wtedy prawdy na komisariacie! Zaczęłam się bać, że przez to pojawią się kolejne problemy a moje "przygody" nigdy się nie skończą. Nie mogłam żyć normalnie?! Bez takich problemów?!
 Po jakimś czasie rodzic zadzwonił na policję, a oni od razu znaleźli się pod moim domem jakby siedzieli pod bramą i obserowali mnie czy nie zamierzam uciec ze Stanów. Znów zabrali mnie na komisariat, twierdząc, że tylko tak będę mogła zmienić swoje zeznania. Znów wróciłam do tego nieprzyjemnego miejsca, ale teraz wszystko miało być inaczej. Tylko i wyłącznie prawda. Miałam tylko nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży i nie pokrzyżuję planów Nate'a, o których nic mi nie powiedział...
 Spędziłam całą noc na posterunku. Znów nie miałam możliwości, żeby odespać nieprzespane noce. Od dwóch dni nie jadłam normalnego posiłku. Mój żołądek odmawiał mi wszystkiego. Na każdym kroku czaiło się nieszczęście, zło, podstęp, problemy. Przestawałam sobie radzić. Zaufałam policji. Musieli udowodnić, że nie nie na darmo.
 - Proszę tu zostać i nigdzie się nie wybierać - powiedział jeden z policjantów, kiedy wstał od biurka.
 - Jak to? Dokąd pan idzie? Mam tu siedzieć? - zapytałam i także podniosłam się z krzesła.
 - Tak. Zostań tu. Zajmiemy się wszystkim.
 Wyszedł zanim zadałam kolejne pytanie. Nie zamierzałam dawać za wygraną. Wyszłam zaraz za nim. Idąc z nim krok w krok, ciągle zadawałam pytania, a ten totalnie mnie ignorował, na żadne nie chciał odpowiedzieć! Podobała mi się ta "współpraca" z nim!
 Musiałam zostać na korytarzu, bo ten ważniak nie pozwolił mi iść dalej. Oparłam się o ścianę i głośno wypuściłam powietrze z ust, zastanawiając się, co mogłam zrobić. Kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Nie byłam mistrzem w myśleniu pod wpływem presji.
 Niedługo później przeszedł obok mnie ktoś znany. Ktoś z kim mogłam porozmawiać przez chwilę. Ktoś, kogo potraktowałam okropnie, chociaż ten ktoś próbował być sympatyczny.
 - Przepraszam... Co się w ogóle dzieje? - zapytałam, całkowicie zagubiona w tej sytuacji.
 - Nie masz się o co martwić. Wszystko już wiemy. - Wujek Nate'a uśmiechnął się szeroko, jakby w takim stopniu ufał swoim kolegom po fachu, że był pewny o skuteczności ich akcji.
 - A co z Nate'em? Wiadomo co z nim? 
 - Nie możemy namierzyć komórki, o której mówiłaś, ale mam pewność, że będzie tam gdzie jego ojciec - dodał, tym razem bardziej poważnym tonem.
 - A czy mogłabym... Wie pan... Też tam pojechać? - Gdy zadałam to pytanie, zdałam sobie sprawę jak głupie ono było. Na jego miejscu bym wpadła w rechot, bo po co im taka smarkula w tak poważnej akcji?
 - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - Wujek Nate'a uśmiechnął się do mnie serdecznie, po czym przeszedł przez kolejne drzwi, zostawiając mnie samą.
 Było jasne, że nie dopuszczą mnie do tego miejsca na tyle blisko, żebym była w pełni zadowolona, ale nikt nie mógł mi zabronić pojechania do tego miejsca, żeby przyjrzeć się czy są jacyś poszkodowani. Chciałam być blisko tego miejsca. Myślałam, że w ten sposób szybciej dotrą do mnie wiadomości, co się działo. Nie musiałam długo namawiać ojca. Zgodził się, kiedy zauważył, że cholernie mi na tym zależało. Zgodził się pod warunkiem, że będę się trzymać blisko niego i nie odwalę kolejnego, głupiego numeru. Musiałam mu to obiecać.
 Jednak stanie przy żółtej taśmie wśród bandy innych gapiów, którzy urządzili sobie widosisko, nie satysfakcjonowało mnie. Nie zależało mi na tym, żeby w centrum afery... Chciałam mieć pewność, że z Nate'em nic złego się nie stało! Nikt! Kompletnie nikt nie udzielił mi żadnej informacji na ten temat. Myślałam, że przyjazd w to miejsce to dobry pomysł, ale czas, który ciągnął się nieubłagalnie, działał na moją niekorzyść. Coraz bardziej się denerowałam i chciałam przeskoczyć przez taśmę i prześlizgnąć się międy ochroniarzami. Trzymali nas w bezpiecznej odległości, ale jaka była bezpieczna odległość od psychopaty? Cały plac i kilka ulic było otoczone przez policję, ludzi ewakuowano z domów i to oni zaczęli panikować, że nie mają gdzie spać! A co, do cholery, powiedzieć miałam ja, kiedy martwiłam się o życie mojego przyjaciela?! 
 Po jakimś czasie mocno przytuliłam do siebie ojca. Ten trzymał mnie mocno za ręce i pocieszał. Strach ani trochę nie uchodził. Przerażała mnie nawet myśl, co tam mogło się teraz dziać. Strzelanina? Wymiana zakładników? W głowie siedziało mi milion czarnych scenariuszy i jeszcze więcej wizji śmierci mojego przyjaciela!
 Jakaś fotoreporterka udzielała wywiadu do kamery tuż obok nas. Nie mogłam uwierzyć w rzeczy, które mówiła... Chciałam zniszczyć to nagranie! "Ceną w tej krwawej akcji jest życie nastolatka, pojderzanego również o współpracę z gangiem"?! Czy ta kobieta zdawała sobie sprawę jakie brednie wygadywała?! Skąd dostała takie informacje?!
 Pełno reporterów, kilku gapiów, mnóstwo opancerzonych policjantów przy wielkich, terenowych wozach. Masakra trwała już od dobrych kilku godzin. Słońce zaczęło wschodzić, nadchodził kolejny ranek, a ja byłam już tak zmęczona, że ledwo trzymałam się na nogach. Jednak coś dodało mi momentalnie energii. Jak tylko zobaczyłam, że antyterroryści prowadzili pierwszego kryminalistę, zaczęłam się rozglądać za Nate'em. Wyprowadzali jednego po drugim. W końcu moim oczom ukazała się twarz ojca Nate'a... Równie przerażająca co wtedy. Po jakimś czasie dopuszczono do środka lekarzy, którzy przy pomocy antyterrorystów wyprowadzili ciała dwóch osób. Wtedy wyrwałam się ojcu z ramion i podbiegłam do noszy, żeby upewnić się, że żaden z nich to nie Nate. Minęłam jednego z ochroniarzy, drugiemu się wyrwałam, kopiąc go po nogach i rzucając się we wszystkie strony, a gdy następny mnie złapał, byłam wystarczająco blisko, żeby przyjrzeć się ofiarom. Żaden z nich to nie Nate. Więc, gdzie on, do cholery, był?! Co się z nim działo?!
 Ochroniarz odniósł mnie z powrotem do ojca i tym razem bacznie mnie pilnował, żebym znów nie próbowała wbiec na niedozwolony teren. Nie mogłam ustać w tym miejscu! Musiałam się dowiedzieć, gdzie był Nate! Nie widziałam ani jego, ani jego wujka. Kilku antyterrorystów ciągle włóczyło się w pobliżu budynku. To nie był jeszcze koniec?
 Ostatnie minuty były najgorsze. Chodziłam w tę i we wte, odgarniając policzki z łez. Za wszelką cenę próbowałam być twarda. Wmawiałam sobie, że nic mu się nie stało. Wmawiałam sobie, że wszystko z nim okay... A z biegiem czasu traciłam nadzieję.
 Na mojej twarzy pojawiła się mina nie do opisania - nie umiem powiedzieć czy to była radość czy panika, ale gdy zobaczyłam wujka Nate'a i nastolatka zawieszonego na jego ramieniu, to nie wiedziałam czy on żyje, czy jest tylko zraniony. Wmurowało mnie, a potem, nawet nie wiem jak, znalazłam się tuż obok nich, przyglądając się brunetowi.
 - Nate? - zapytałam łamiącym się głosem i delkiatnie trzymając jego twarz w dłoniach, odwróciłam jego głowę w moją stronę, a ten lekko się uśmiechnął. Nie wykrztusiłam z siebie ani jednego słowa, bo w moich oczach od razu stanęły łzy. Znów był cały poobijany, posiniaczony i znów krwawił. Jego twarz wyglądała okropnie, ramię miał skaleczone i nie mogł ustać na jednej nodze... Co oni mu zrobili?!
 - Zostawię was na chwilę samych. - powiedział wujek chłopaka, po czym posadził Nate'a na wolych noszach szpitalnych, a potem oddalił się w kierunku mojego ojca.
 Nadal nie wykrztusiłam z siebie nic, tylko przyglądałam się ranom chłopaka. Stałam bezczynnie, nie wiedząc, co zrobić. Nagle poczułam jak coś złapało mnie za rękę i podciągnęło do przodu. W stronę Nate'a, który coraz bardziej się uśmiechał.
 - Nie wiesz, że złego diabli nie biorą? - zapytał wesoło, trzymając mnie za rękę.
 - Jeszcze jedno takie podejście do tej sprawy w taki sposób, a już żaden lekarz nie będzie w stanie ci pomóc - powiedziałam poważnie, łapiąc głęboki oddech.
 On... próbował żartować, a ze mnie ani odrobina nerwów nie zeszła. Ciągle byłam przerażona i nie pogodziłam się z tym, co się działo.
 - To naprawdę słodkie, że się tak o mnie martwisz - mówił z uśmiechem. - Ale jak widzisz, nic mi nie jest. Możesz spokojnie oddetchnąć z ulgą. Mój ojciec pójdzie siedzieć. Lepszego zakończenia nie mogłem sobie wyobrazić. - Wzruszył ramionami. Mówił jakby dotyczyło to filmu, który przed chwilą wspólnie obejrzeliśmy.
 - Ale zobacz jak ty wyglądasz...
 - Nie jest tak źle. To normalne podczas walki. Nie da się wyjść bez szwanku z takiej zadymy. Do wesela się zagoi. - Zazdrościłam mu tego luzu. Chciałam chociaż trochę się rozluźnić i przestać to tak strsznie przeżywać.
 - A co ci się w nogę stało? Postrzelili cię? - Wzrokiem wskazałam stopę, której chłopak nie był w stanie położyć na podłodze, gdy prowadził go wujek.
 Nate zaśmiał się pod nosem, a potem zaczął rozglądać się w różne kierunki.
 - To dość śmieszna historia... I dość poniżająca... - zawiesił się na chwilę, a gdy zobaczył niezrozumienie na mojej twarzy, kontynuował - Jak już wszyscy byli skuci, szedłem w kierunku wyjścia, zbiegałem ze schodów, kiedy nagle potknąłem się i chyba skręciłem kostkę. - Chłopak przez swój głośny śmiech zmusił mnie, żebym także i ja się uśmiechnęła. 
 - I tyle? Skręcona kostka, jakieś podrapianie na ramieniu i nieszkodliwe rany na twarzy? Nic poważnego ci nie jest?
 - Nie - zaprzeczył dumnie, szczerząc się od ucha do ucha. - Ze mną nie jest tak łatwo.
 - Czyli mogę walnąć cię po pysku za te wszystkie nerwy, które mi zapewniałeś od wczoraj?! Zdajesz sobie sprawę jak się o ciebie, debilu, martwiłam?! Skłamałam na posterunku, a potem jak okazało się, że ciebie dalej nie ma, to musiałam wszystko odkręcać i przedstawiać prawdziwą historię! Musiałam się jakoś bronić przed tym, że to nie my zabiliśmy tamtego faceta! Robiłam wszystko, żeby ominąć temat twojego ojca! A ty mi nawet nie powiedziałeś, że zamierzasz do niego pójść! - zaczęłam krzyczeć i prawić morały brunetowi, który dostarczył mi więcej wrażeń niż jakie miałam przez całe swoje życie.
 - Jak ja za tobą i twoją paranoją tęskniłem - zażartował. - Nie chciałem słuchać twoich kolejnych: "Nie idź do niego!", "Musimy iść na policję", więc postanowiłem cię nie pytać o zgodę. Wiedziałem, że beze mnie przy boku prędzej czy później pójdziesz na policję. Miałem tylko nadzieję, że zdążyłbym spróbować swojego planu.
 - Aż się boję zapytać, co to za głupi plan był! A jakbym jednak nie poszła na policję?!
 - Daj spokój! - Znów się zaśmiał. - Obstawiałem, że po dwóch godzinach pękniesz i nie znam cię od wczoraj. Wiem, że nie traktujesz mnie poważnie i moje zakazy i prośby nie robią na tobie wrażenia.
 Ja nie traktowałam go poważnie? Nie uznawałam go za zabawkę - za kogoś z kim mogę się dobrze bawić. Ja w nim byłam zakochana! Chciałam z nim być! Na poważnie! Nie na dzień, dwa, tydzień! 
 - Nie powiem kto z naszej dwójki ignorował kogo przez cały czas, ale żeby sprawa była jasna to na pewno nie byłam ja!
 - Jenny, uspokój się już. Naprawdę nie masz już powodów, żeby się tak denerwować. Sprawa została zamknięta. Od teraz możemy żyć spokojnie. To jak? Zgoda? Czy chcesz jeszcze trochę na mnie pokrzyczeć? - Uśmiechnął się, rozkładając ręce jakby już był przygotowany, aby odebrać kolejne ataki na jego osobę. Postanowiłam inaczej zinterpretować ten gest. Wykorzystując nerwową, stresującą i mrożącą krew w żyłach sytuację, zbliżyłam się do chłopaka i objęłam go mocno. Trzymałam go w swoich ramionach, dopóki nie pojawił się doktor i nie powiedział, że muszą zabrać Nate'a do szpitala na obserwację. Szkoda, bo w ramionach nastolatka czułam jakby tam było moje miejsce.

Przepraszam za dłuuuuuugą nieobecność, ale sprawy się potoczył tak, że jak miałam czas na pisanie to zwykle udało mi się napisać jeden akapit. Najdłuższe i najlepsze wakacje jakie miałam <3 szkoda, że to, co dobre tak szybko się kończy. Btw., nie będę leniuchować - na to opowiadanie miałam dalszy plan i być może będę pisać dalej, ale zaczęłam pisać nowe, które przypomina moje minione wakacje i w niewielkim stopniu pozmieniałam parę faktów. Jeśli napiszę jeszcze więcej tekstu to założę bloga i chętnych mogę powiadomić. Ale na razie mam za mało tekstu, żeby zaczynać :D