piątek, 1 marca 2013

Część 7.

 Martwiłam się o Nate'a. Nawet wtedy, kiedy wszystko ucichło, nie usłyszałam o nim ani słowa. Nie wiedziałam, co się z nim stało. Bałam się, że mógł zostać postrzelony albo gorzej... Na pewno stamtąd nie uciekł.
 - Wszystko dobrze, Jenny? - Ojciec non-stop zadawał to pytanie, zupełnie tak, jakby w ciągu paru tych sekund coś się zmieniło. Widział strach, zmęczenie, obawę w moich oczach, a przede wszystkim wielką ulgę...
 Kiedy chciałam go poprosić o spokój, bo w żaden sposób nie zostałam zraniona, usłyszałam kłótnię niedaleko samochodu, w którym siedzieliśmy.
 - Chyba dałem ci jasno do zrozumienia, że masz się trzymać od tej sprawy z daleka! Kiedy w końcu zaczniesz traktować mnie poważnie i wykonywać moje prośby?! Nie po to cię do siebie przygarnąłem, żebyś dostarczał mi kolejnych problemów! Czy ty w ogóle mnie słuchasz?! Nate!
 - Nie prosiłem cię, żebyś wczuł się w rolę ojca i próbował traktować mnie jak syna! Po cholerę się przejmujesz?! Daj sobie spokój! - Ten głos na pewno należał do Nate'a. Dokładnie taki sam ton jak wtedy, gdy walczył o to, żeby zamknęli mnie razem z nim. Czyli Nate był cały. Kolejny powód, żeby się cieszyć. Więc dlaczego nie byłam szczęśliwa?
 Nie odzywałam się ani słowem. Wsłuchiwałam się w kłótnię za szybą. Obydwaj byli zdenerwowani. Nate nie zauważył, że złość jego wujka wynikała z lęku. Bał się o życie swojego bratanka/siostrzeńca. Chłopak tego nie rozumiał.
 - Liczyłem, że masz trochę więcej oleju w głowy! Zaufałem ci! Miałeś tylko za nimi iść, a nie ryzykować życiem!
 - Przecież nic mi nie jest!
 - To tylko kwestia szczęścia. Nie słyszałeś nigdy, że głupi ma zawsze szczęście?!
 - A nie słyszałeś nigdy, że bez ryzyka nie ma życia?!
 - Nate, do cholery! - Wujek zawiesił głos na chwilę, a następnie jego poniesiony ton, stał się zupełnie spokojny i łagodny. - Oddaj mi broń.
 - Dlaczego?
 - Bo od teraz traktuję cię jako osobę niepoczytalną i chorą psychicznie. Bez orzeczenia od psychiatry nie dam ci nawet potrzymać broni, a gwarantuję ci, że takiego papieru nigdzie nie dostaniesz!
 - Obejdzie się! - warknął Nate i w tym momencie kłótnia się zakończyła.
 Dlaczego oni budowali taki mur między sobą? Przecież gołym okiem było widoczne, że jego wujek martwił się o Nate'a, dbał o niego, a on wcale tego nie doceniał. Jak można być tak niewdzięcznym? Zgadzałam się z wujkiem - chłopak zbyt wiele ryzykował. Jego decyzja była lekkomyślna, głupia, nieprzemyślana i najgłupsza ze wszystkich.
 Skoro uciszyło się na zewnątrz, zapanował porządek i spokój, spodziewałam się, że niedługo odwiozą nas do domu... W końcu do mojego ciepłego, przytulnego domu, gdzie będę mogła się najeść do syta, zdrzemnąć, nie bojąc się, że ktoś to wykorzysta... Niczego więcej nie pragnęłam.
 Zanim jednak to się stało, ktoś otworzył drzwi do samochodu. Usłyszałam jak odsuwały się po mojej prawej stronie.
 - O co chodzi? - zapytał ojciec osoby, która weszła do środka.
 - Chciałem pogadać chwilę z Jenny. Mogę? - Poznałam ten głos. Ale nie spodziewałam się osoby, do której ten głos należał.
 - A kim jesteś? - Ojciec rozpoczął śledztwo. Musiał poznać każdą osobę, która chciała ze mną porozmawiać.
 - Nate. Dotrzymałem jej towarzystwa, kiedy sięgała dna.
 - Tato, jest OK. Możesz nas na chwilę zostawić. - Zależało mi na tym, żeby mój rodzic stąd wyszedł. Z głosu Nate'a od razu wyłapałam, że głupie pytania ojca zaczynały go powoli denerwować. Najwyraźniej emocje nie opadły po kłótni z wujkiem.
 - I jak, mała? Cieszysz się, że żyjesz? - zapytał Nate z wesołością, kiedy drzwi samochodu się zatrzasnęły. Chłopaka nastrój znów się zmienił.
 Poczułam jak siedzenie obok mnie lekko się ugina.
 - Dlaczego przedtem uciekłeś? - Zignorowałam jego pytanie i zadałam inne.
 - Nie uciekłem. - Sprostował od razu. - Po prostu wyszedłem szybko, żeby załapać się na strzelaninę, zanim wujek oddelegowałby mnie "w bezpieczne miejsce".
 Czy on się zaśmiał?! Mówił o strzelaninie jakby to była gra w paintball, a nie prawdziwa zadyma z kryminalistami i policją! Przecież mógł zginąć! Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji?! Myślał, że ma zapasowe życie jakby oberwał?! Nate wydawał mi się pewny siebie, a przede wszystkim racjonalny, a okazało się, że poszedł "na strzelaninę"...
 - Bawi się to?! - krzyknęłam poirytowana. - Omal nie zginęliśmy, a ty chciałeś się jeszcze "załapać na strzelaninę"?!
 Martwiłam się o niego, bałam się, a on nie myśląc o nikim, poszedł sprawdzić swoje umiejętności w posługiwaniu się bronią?! Skoro jemu nie zależało na życiu, to dlaczego ja przejmowałam się za niego?!
 - I co w tym złego? Dlaczego się pieklisz? - Zdziwił się. Bezczelnie udawał, że to, co zrobił było normalną czynnością. Dokładnie taką jak mycie zębów i wiązanie butów! - Chyba się nie bałaś, że mogło mi się coś stać, co? - Zmienił swój ton głos i próbował poprawić atmosferę w samochodzie. Szturchnął mnie zaczepnie łokciem w ramię, myśląc, że w ten sposób się do niego uśmiechnę.
 - Właśnie, że się bałam! I nie tylko ja... Słyszałam twoją kłótnię z wujkiem i zgadzam się z nim - jesteś psychiczny, że narażałeś swoje życie, nie mając w tym żadnego zysku. Bo co ci to dało, że do kogoś strzelałeś, czy kogoś postrzeliłeś? Przyniosło ci to satysfakcję?
 Chciałam znać przyczynę jego lekkomyślnego zachowania. Ale nie mogłam tego z niego wyciągnąć. Tym, że coraz bardziej wgłębiałam się w ten temat, powodowałam, że Nate tracił ochotę na rozmowę ze mną.
 - Nie zrozumiesz tego.
 Najprościej tak powiedzieć. Nie dał mi nawet szansy, żeby zrozumieć, bo nie pisnął ani słówkiem.
 - Ma to jakiś związek z tym co mi powiedziałeś wcześniej? Że nienawidzisz nudy, dlatego dla ciebie nie ma żadnych barier? Nawet jeśli chodzi o życie?
 - Nie! I nie interesuj się tym, bo to nie twoja sprawa. - Oziębły ton, jakiego nienawidziłam... Zdemotywował mnie tym od razu. - Przyszedłem tu, żeby z tobą pogadać na spokojnie, ale ani ty, ani ja nie jesteśmy spokojni, dlatego... - Zawiesił się na moment. Cierpliwie czekałam, aż dokończy swoją myśl. Chłopak zaczął wiercić się w aucie i szukać czegoś. Słyszałam tylko jego ruchy i brzdąkanie małych przedmiotów w przedniej części auta. - Dlatego poproś swoją siostrę-stylistkę i dietetyczkę, żeby wpisała ci ten numer i zadzwoń jakbyś chciała normalnie pogadać.
 Chłopak złapał mnie za rękę i zaczął mnie łaskotać cienką końcówką od długopisu, pisząc coś na moim przedramieniu. Numer telefonu? Poważnie wierzył, że odważę się pierwsza do niego odezwać? I co miałabym mu powiedzieć?
 - Trzymaj się. Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. Cześć. - Pożegnał się, przytulając mnie do siebie.
 Nie wykrztusiłam ani słowa. Nie odpowiedziałam mu nawet krótkiego "Pa". Ostatnie co ode mnie usłyszał to: "Dla ciebie nie ma żadnych barier? Nawet jeśli chodzi o życie?". Może przynajmniej weźmie sobie do serca te słowa i zacznie się zastanawiać, co robi i w co się miesza, zanim zrobi coś głupiego.
 Nie pożegnałam się z nim. Otworzył drzwi, wyszedł, a jego miejsce zajął tata. Pożałowałam, że nie zatrzymałam go na chwilę, żeby chociażby go przeprosić i... podziękować! Przecież ja mu nie podziękowałam za to, że był moją podporą! To dzięki niemu udało mi się tam nie zwariować! Wiedziałam, że to był ostatni raz, kiedy go widziałam. Nie miałam pewności czy ten numer się nie zmaże zanim wrócę do domu. Nawet jeśli nie, to nie miałabym odwagi, aby do niego zadzwonić... W beznadziejny sposób się pożegnaliśmy. Żałowałam, że tak to się potoczyło.

 Nauczyłam się żyć z okropnymi wspomnieniami, wielkim żalem i tęsknotą. Częściej od porwania myślałam o Natcie. Zastanawiałam się czy przetrzymać "9" na klawiaturze w telefonie i zadzwonić, żeby zapytać tego szaleńca czy nadal żyje. Ale za każdym razem kończyło się na tym, że kręciłam telefonem w rękach przez kilka minut, a potem go odstawiałam i próbowałam zająć się czymś innym, choć tysiąca możliwości nie miałam z wiadomych przyczyn.
 Co do mojej ślepoty - miesiąc po porwaniu nadszedł czas na następną wizytę w szpitalu. Czekała na mnie kolejna operacja. Lekarze zawsze dawali mi 50% szans, że operacja się powiedzie. 50. Za każdym razem 50%. Przeszłam już trzy operacje, a ani razu to 50% nie wyszło na moją korzyść. Za każdym razem robiłam sobie nadzieję, że wszystko się zmieni, że znów zacznę widzieć. Byłam w siódmym niebie, mając taką świadomość, a kiedy budziłam się z narkozy, a przed oczami miałam tylko czerń, znów odechciewało mi się żyć. Za każdym razem tak było. Później przez ponad dwa tygodnie nie mogłam się z tym pogodzić - zupełnie jakbym widziała i straciła wzrok jeszcze raz. Zastanawiałam się jak świat się zmienił przez te parę lat, jak wygląda tata i Daphne, moi znajomi ze szkoły, a spotykało mnie kolejne rozczarowanie.
 Nie dziwię się, że czekając w szpitalu na swoją kolej, denerwowałam się jeszcze bardziej, nerwowo tupałam nogami i siedziałam jak na szpilkach. Znowu miałam poczuć rozczarowanie? Starałam się nie robić sobie nadziei, ale często szło nie po mojej myśli. Siostra mocno trzymała mnie za rękę, ojciec siedział obok mnie równie przejęty, co ja. Do sali operacyjnej weszłam jakbym szła na ścięcie głowy. Chciałam zawrócić i uciec, tak bardzo się bałam...


C.D.N.
Zastanawiałam się czy nie skrócić ciągu dalszego, ale jednak nie... bo wtedy zbyt szybko dojdę do momentu, w którym jestem i będziecie musiały dłużej czekać na następne rozdziały.
Zrobiłyście kiedyś tak, że słuchałyście muzykę (np jakiegoś zespołu) parę lat temu, a potem przestałyście i nie słyszałyście tej piosenki przez cały ten czas, a po tylu latach włączacie i macie łzy w oczach, bo łączy Was z nią tyle wspomnień? Kuźwa, bo ja tak zrobiłam w niedzielę i się popłakałam normalnie:D
A tak na koniec to chciałam Wam polecić tę piosenkę: "One life" (w refrenie się zakochałam<3)