czwartek, 21 lutego 2013

Część 6.

 Pytań miałam wiele. Chciałam dużo rzeczy się od niego dowiedzieć, bo to sprawiało, że czas leciał szybciej, a ja zapomniałam, że jestem zakładnikiem. Jednak bałam się o te rzeczy spytać. Nie był najspokojniejszym człowiekiem i zbyt uczuciowym. Nie bał się używać broni, choć wiedział, że mógł kogoś zabić. Ale z drugiej strony... Teraz był moim jedynym oparciem. Na chwilę stał się opanowany. Inny. Po tym, co usłyszałam, nie powiedziałabym, że stać go na to, żeby kogoś przytulić.
 - A dlaczego chciałeś mi pomóc? Chyba nie interesuje cię przestrzeganie prawa, a policja to nie są twoi przyjaciele. Więc dlaczego? - zadałam kolejne pytanie.
 - Dla zabawy - odparł bez zastanowienia. - Może, gdyby to dotyczyło jakiegoś faceta to nie ryzykowałbym i nie ruszałbym się z tamtego miejsca, ale jak zobaczyłem taką małą i bezbronną dziewczynkę, to chciałem spróbować - mówił z litością w głosie. - Co jak co, ale do dziewczyn to szacunek mam.
 Tylko dlaczego ja tego szacunku nie poczułam zaraz na początku, kiedy do mnie mówił, tylko wydawało mi się, że przyszedł tu po to, żeby zapracować sobie na lepszą opinię? Wydawało mi się, że to nie o moje życie chodziło tylko o coś zupełnie innego.
 Nie odpowiedziałam nic. Zacisnęłam mocniej ręce i poczułam ból, kiedy dotknęłam ran, jakie zrobiłam sobie, bijąc w mur.
 - To jak masz na imię? - Znów wrócił na początek naszej rozmowy. Pierwszy raz się blado uśmiechnęłam.
 - Jenny - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
 - Miło mi. Nate jestem. - Uścisnął moje dłonie.
 Starałam się nie odzywać za wiele. Bałam się zaufać mojemu bohaterowi. To on próbował podtrzymać rozmowę i oderwać moje myśli od tego, co się działo. Wolałam, żeby to on ciągle mówił. Nie miałam nic przeciwko temu. Dlatego, kiedy zamilknął na chwilę, musiałam nakierować go na dłuższą wypowiedź.
 - Opisz się. - Zasugerowałam, myśląc, że chłopak się rozgada.
 - Co? Okej. Mam czarne włosy... i brązowe oczy.
 - I to tyle?
 Nate się tylko zaśmiał. Choć jego prawdziwej miny nie widziałam. Równie dobrze mógł się wykrzywiać i wywracać oczami, zastanawiając się za jakie grzechy musi tu siedzieć i słuchać tej smarkuli.
 - A co jeszcze chciałabyś wiedzieć? - zapytał.
 Znacznie więcej. Jego opis niewiele mi podpowiedział. Wyobraziłam go sobie tak, jak dawno temu rysowałam portrety swoich rodziców kredkami - krzywe koło jako głowa, dwie kropki jako oczy, czerwona, zaokrąglona kreska jako usta i sterczące kreski jako czarne włosy. Dużo kresek. Miał bardzo gęste włosy. I pachnący szampon. Tyle wiedziałam. No i jasne: jedna kreska - prawa noga, druga - lewa noga i to samo z rękami...
 Przez parę minut żadne z nas się nie odzywało. Jednak ja nie wytrzymałam długo bez rozmyślania o tym porwaniu. Kiedy po chwili naszły mnie czarne myśli, musiałam rozpocząć kolejny temat.
 - Zimno mi. - Przerwałam ciszę i wyrwałam Nate'a z rozmyśleń.
 Chłopak mocniej mnie przytulił i próbowałam swoimi rękoma zastąpić koc i ogrzać mnie całą. Ośmielił się nawet oprzeć swój podbródek o czubek mojej głowy.
 - Pomyśl o czymś ciepłym. O plaży i słońcu. Albo o pustyni, na której leżysz tylko ty ze swoim chłopakiem.
 - Nie mam chłopaka. Ba, ja nawet prawdziwych przyjaciół nie mam... - wyznałam ze spuszczoną głową.
 Nate nie wiedział, co powiedzieć. Żadne kłamstwo nie przychodziło mu do głowy. Wiedział że taka była prawda.
 - Po prostu boją się odpowiedzialności. Bo ty jesteś ładną dziewczyną. Jak na kogoś, kto nie może o siebie dbać, wyglądasz o wiele lepiej niż inne dziewczyny, które mogą.
 Zrobiło mi się głupio. Co miałam odpowiedzieć? Pierwszy raz słyszałam taki... komplement? Komplement z ust osoby, która nie jest moją ciotką czy babcią. To było bardzo miłe uczucie...
 - To robota mojej siostry. Ona jest moją stylistką. Maluje mnie, czesze, wybiera mi ubrania.
 - Twoją dietetyczką też jest?
 - No też.
 - To zwolnij ją z tej fuchy. Powinnaś więcej jeść.
 - O to się nie martw. Jak tylko stąd wyjdę, opróżnię całą lodówkę. - Rozmowy z Natem stawałaby się coraz bardziej swobodne. Nawet zapomniałam, że to zupełnie obcy facet dla mnie. Powinnam mu ufać?
 Niebawem poczułam się jakby ktoś przerwał ZWYKŁĄ rozmowę w ZWYKŁYM miejscu. Po raz kolejny zapomniałam, że niecierpliwie czekałam na ratunek.
 Wróciłam szybko do rzeczywistości, kiedy usłyszałam huki i strzały. Minęło mnóstwo czasu zanim coś się wydarzyło. Zanim ta grobowa cisza została przerwana.
 - Co to było? Słyszałeś? - zapytałam, zaciskając ręce w pięść.
 - Czas najwyższy... - odparł Nate, próbując się ode mnie odsunąć.
 - Nate? Gdzie idziesz? Co robisz?
 - Szukam czegoś do obrony.
 Do obrony? Do jakiej obrony?! Przecież ktoś, kto powinien nas bronić właśnie tutaj szedł! I co Nate zamierzał znaleźć w tej piwnicy?! Na pewno nie było tutaj niczego "do obrony"!
 Zerwałam się i wyprostowałam jak na komendę, kiedy usłyszałam, że ktoś usiłował otworzyć te ciężkie drzwi. Myślałam, że to znowu tamci... Nie czułam się pewnie ani przez sekundę. Nate gdzieś odszedł i mnie zostawił... Skąd miałam wiedzieć kto przyszedł?!
 - T... - zaczął krzyczeć jakiś mężczyzna, ale przerwał w połowie słowa. - Jesteśmy po waszej stronie. Wychodź - kontynuował po krótkiej przerwie.
 Coś ciężkiego i metalowego uderzyło o ziemię, a później odbiło się echem po ścianach.
 - Dłużej nie można było? - powiedział Nate z tą samą wrogością, co na początku naszego spotkania. Nie otrzymał odpowiedzi na tę kąśliwą uwagę.
 - Weźcie dziewczynę. - I znów ten sam głos. Do kogo należał? Czy to była osoba z policji?!
 Przez następny czas nie wiem ,co się działo. Wszystko wydarzyło się tak szybko i nagle, że miałam wrażenie, iż wcale nie brałam w tym udziału. A przecież głównie chodziło o mnie. Wszystko działo się z mojego powodu... A film jakby urwał mi się w połowie. Antyterroryści prowadzili mnie przez korytarze, trzymając pod ramieniem - tylko tyle pamiętam z końca tamtego dnia. Zastanawiałam się czy doprowadzą mnie do ojca...
Nadal nie mogłam uwierzyć, że byłam porwana... I to wszystko dla okupu, bo ludzie nie mogą zarabiać w uczciwy sposób...
 Miałam tego serdecznie dość! Kiedy to się miało skończyć? Chciałam już o tym zapomnieć i żyć w ciszy i spokoju, nie bojąc się, że w pewnym momencie mogę stracić życie. Nie wymagałam przecież tak dużo. Szczęście to przywilej tylko dla wybranych? Dla jakiejś cholernej elity, pieprzonych celebrytów i wyjątkowych osobistości? Więc kim ja byłam? Niepotrzebnym śmieciem i utrapieniem czy jakimś pominiętym szczegółem?
 Nie zależało mi już na niczym. Nie wiedziałam czy powinnam im ufać, czy to kolejny numer. Co się stało z Nate'em? Dlaczego tak nagle zniknął? Myślałam, że będzie przy mnie cały czas... Czyżby wolał ratować własny tyłek?
 Zdałam sobie sprawę, że w ostatnich minutach moje życie wisiało na włosku. Podczas, gdy tamci próbowali mnie odbić, nie było już żadnych zasad - każdy strzelał do siebie, nie oszczędzali nikogo. Co chwilę słyszałam tylko wypały z pistoletów, w całym pomieszczeniu unosiły się drażniące zapachy, a głośne huki dudniły mi w uszach... Prosiłam o dobre zakończenie tej masakry...
 - Jenny?! Jenny!!! - Usłyszałam gdzieś krzyk mojego ojca! Był gdzieś tutaj!
 Chciałam się natychmiast wyrwać i biec przed siebie, mając głupią nadzieję, że ojciec właśnie tam stoi. Poczułam ulgę jak tylko go usłyszałam. Miało być dobrze, choć to wcale nie był jeszcze koniec. Dla mnie to, że wyszłam na zewnątrz ze świadomością, że ojciec tam na mnie czeka, było najlepszym pocieszeniem.
 Niebawem oddali mnie w ręce ojca. Prztulił mnie mocno do siebie, widząc, że nic mi się nie stało. Był szczęśliwy i wzruszony. Ojciec nigdy nie płakał, bo był silny, ale kiedy uświadomił sobie, że otarłam się o śmierć, nie oszczędzał łez. Mokre krople kapały na moje odsłonięte lewe ramię. Ojciec trząsł się, trzymając mnie w swoich rękach.
 Przeżyłam.
 Choć myśli o śmierci pojawiały się znacznie częściej niż te pozytywne, tragedii wcale nie było. To było jak nagorszy i najstraszliwszy sen. Oddałabym wiele, żeby wymazać te wspomnienia z pamięci. Wiedziałam, że przez to, co się stało, nie będę już sobą, bo na każdym kroku będzie mi towarzyszyć myśl, że ledwo uszłam z życiem.
 - Skarbie, jak się czujesz? Nic ci nie jest? W porządku? - Dopytywał ojciec, nie mogąc sobie wybaczyć, że do tego dopuścił. Jego uścisk był tak mocny, że nie mogłam oddychać, a na dodatek głaskał moją głowę, ciągnąc mnie za włosy. Nie przestawał płakać. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
 - Tato... Jest dobrze. Naprawdę. - Próbowałam go pocieszyć, ale sama nie wiedziałam, co powiedzieć.
 Nigdy nie cieszyłam się tak bardzo ze swojego życia jak w tej chwili. Ciągle narzekałam, że jestem problemem, nie mogę funkcjonować jak inni i cieszyć się z piękna świata, bo jestem ślepa. To moje życie było dla mnie najważniejszą wartością, a nie wzrok, słuch czy mowa. Byłam szczęśliwa, że nadal znajdowałam się wśród żywych. Już dawno temu powinnam się pogodzić z moją sytuacją i nie być takim mazgajem, który nie umie sobie poradzić bez bliskich.
 Strzały, wybuchy i huki nie ustawały. Dokładnie w ten sposób wyobrażałam sobie wojny o jakich opowiadał nauczyciel historii. Skoro to były zamieszki z policją to jak w rzeczywistości wyglądały bitwy, w których życie straciło tyle milionów osób? Nie umiałam sobie tego wyobrazić.


Ciąg dalszy nastąpi - musicie się w końcu dowiedzieć co stanie się z Nate'em :D
Rozdział trochę dłuższy niż poprzednie i chciałam go skrócić do momentu wpadnięcia antyterrorystów, ale nic by się nie działo tylko głupia pogawędka między Jenny a Nate'em. Właśnie... Może ktoś mi powiedzieć jak właściwie powinno się odmienić? - Natem, Nate'm, Nate'em czy jakaś czwarta opcja? Nate'owi (to się na pewno tak pisze), z Samem (na pewno tak),  Natem? Nie, tak też dziwnie wygląda. Nate'em chyba?:D
I jeszcze jedno - czyich blogów jeszcze nie ogarnęłam? Bo zrobiłam sobie zaległości, bo nie czytałam, kiedy sama nie pisałam i nie czytałam od razu, bo odstawiałam na wieczór albo na następny dzień, a za każdym razem coś wypadało. I przestałam już ogarniać. Pamięta ktoś u kogo mam jeszcze dług?:D