piątek, 22 marca 2013

Część 10.

 Chociaż wydawało mi się, że świetny dzień skończył się tragicznie, wiele się zmieniło z sekundy na sekundę. Nie przypuszczałam, że da się naprawić to, co sama zniszczyłam, a jednak głupie pomysły Nate'a nigdy się nie kończyły.
 Chłopak zaprowadził mnie na niewielkie, drewniane molo, niedaleko klubu, w którym się bawiliśmy. Zostawił mnie tam na chwilę, po czym odbiegł, nie tłumacząc, o co chodzi. Zdezorientowana usiadłam na kraju mostka, opuszczając nogi w dół i wpatrywałam się w taflę wielkiego oceanu, czując chłodne krople fal, uderzających o drewnianą konstrukcję.
 Był już późny wieczór, około jedenastej godziny. Na niebie miliony gwiazd migotały jasnym światłem, połączone razem tworzyły różne kształty i figury. Niebo z oceanem stało się jedną całością, a w spokojnej tafli odbijały się czarne cienie wysokich palm. Za mną ciągle jeździły samochody, robiąc hałas jak na autostradzie, a muzykę z klubu było słychać nawet tutaj. Z zamkniętymi oczami, wsłuchiwałam się w hałasy, przypominając sobie jak to było, kiedy nie widziałam.
 Minęło parę minut zanim wrócił Nate i wyrwał mnie z zamyśleń. Brunet podpłynął do mola na pontonie i zatrzymał się bokiem tuż przy mnie, robiąc falę.
 - Wskakuj. - Zaprosił mnie, uśmiechając się zachęcająco.
 - Skąd to wziąłeś? Ukradłeś? - zapytałam wesoło, po czym zaczęłam wchodzić na ponton.
 - Nie... Tylko wziąłem bez pozwolenia. - Chłopak podał mi rękę, żeby ułatwić mi wejście, kiedy zobaczył, że zabierałam się do tego od każdej strony i nie mogłam sobie sama poradzić.
 - Żartujesz, prawda?
 - A czy wyglądam jakbym żartował? Trzymaj się. - Brunet dodał gazu, zanim zdążyłam się wygodnie usadowić, przez co omal nie wypadłam, a pływać niestety nie umiałam.
 Chłopak wypłynął na ocean, gdzie zaczął kombinować i robić mnóstwo zakrętów. Ponton przechylał się coraz ostrzej na boki, aż wydawało mi się, że zaraz się przewrócimy. Krzyczałam, śmiejąc się jednocześnie, że nie umiem pływać, a odpowiadał tylko szerokim uśmiechem i ani mu w głowie, żeby przestać.
 - Co jest? - zapytałam, kiedy nagle ponton się zatrzymał, co wcale nie było w zamiarze Nate'a.
 - Wygląda na to, że silnik się zalał.
 - A czy mówiłam, że nie umiem pływać? - zapytałam z ironicznym uśmieszkiem.
 Nate znów zaczął się śmiać. Kilkakrotnie próbował odpalić silnik, ale po głośnym warknięciu, znów gasł. Na koniec z radością ogłosił, że utknęliśmy.
 - I z czego się cieszysz? - kontynuowałam w dobrym humorze, chociaż nie było żadnych powodów do radości.
 Chociaż utknęliśmy na oceanie dość spory kawałek od lądu, brunetowi uśmiech z twarzy nie schodził ani na moment. Ciągle się cieszył i nie przejmował niczym. To nawet nie był jego ponton.
 - Bo mamy okazję się bliżej poznać - odpowiedział, wzruszając ramionami.
 - Dlaczego my ciągle musimy się poznawać w takich dziwnych okolicznościach?
 - Nie wiem, ale to fajne. - I znów ten sam uśmiech. Uśmiech, który powodował, że także ja się uśmiechałam.
 Nate, oparty o tylną część pontonu, wpatrywał się we mnie, nie zmieniając swojej miny. Nie mogłam już tego dłużej wytrzymać. Czułam się niezręcznie, kiedy on tak non stop zatapiał swoje ślepia we mnie. Na szczęście było wystarczająco ciemno, żeby nie dostrzec jak głupi, czerwony rumieniec oblał moje policzki.
 - Zastanawia mnie jedno... - Miałam sporo wątpliwości czy o to pytać, ale w końcu wypaliłam z tym zbędnym pytaniem. - Dlaczego ty mieszkasz z wujkiem, a nie z rodzicami. Gdzie oni są?
 Nagle zniknęła magiczna aura dobrego humoru, a Nate'owi zbladł uśmiech. Chłopak odwrócił swój wzrok w bok, a w oczach pojawił się nie smutek czy żal, raczej złość i nienawiść.
 Brunet, gdy znów na mnie spojrzał, to już nie było to samo spojrzenie. W jego oczach było tyle bólu, że maska złości nie była już dostrzegalna. Udawał, że ma w nosie, co się dzieje z jego rodzicami, a tak naprawdę wcale nie było mu to obojętne.
 - Oni nie żyją. Matka zginęła, a ojciec... Też jest martwy - odpowiedział ze spuszczoną głową.
 - Przykro mi. Wiem jak się czujesz... - W tym samym czasie przypomniałam sobie o wypadku, w którym zginęła moja matka... Powinnam sobie pogratulować - "polepszyłam" atmosferę.
 - Chyba jednak nie wiesz. Nie w tym przypadku. - I znów unikał mojego wzroku. Zupełnie jakby bał się przede mną otworzyć. Nie zamierzałam nalegać. Z resztą... kto normalny lubi mówić o śmierci? Widocznie blizny były jeszcze zbyt świeże.
 Chciałam go tylko pocieszyć. Sprawić, żeby poczuł, że ma kogoś przy kim nie musi udawać, że wszystko jest mu obojętne, tak jak robił to do teraz. Też straciłam matkę. Może w innych okolicznościach, ale ból i tak był taki sam. Często w nocy nie spałam, bo chciałam wypłakać się i wyżalić ze swoich problemów matce... Nie siostrze czy zapracowanemu ojcu. Matce, która by mi doradziła i wsparła mnie w każdej sytuacji. Nieraz zdarzało mi się płakać do poduszki, choć niektórym mogło się zdawać, że pogodziłam się z jej odejściem. Był to tak dawno, a miałam wrażenie jakby stało się to w zeszłym tygodniu. Ciągle będzie brakować mi jej obecności, a w naszym domu nawet jakby było tysiąc osób i tak będzie pusto.
 Przysunęłam się bliżej Nate'a, położyłam swoje dłonie na jego i uśmiechnęłam się do niego blado, bo widziałam, że chłopak głęboko się nad czymś zastanawiał. A gdy na mnie spojrzał... Swoimi oczami oddalonymi od moich tylko o parę centymetrów... Nogi ugięły mi się w kolanach, serce zaczęło być jak oszalałe, motyle w brzuchu trzepotały jak wścieknięte i, do cholery, zapomniałam jak się oddycha! Nigdy nikt nie patrzył na mnie w ten sposób! Od tamtego wieczora nie mogę przestać o nim myśleć... Miałam zupełnie inny zamiar.
 Wiedziałam, że nie mogłam się w nim zakochać. On miał dziewczynę, ja nie chciałam niczego między nimi psuć. Wiedziałam, że to nie fair i nie mogę dłużej się tak zachowywać. Nie mogłam odbić faceta jakiejś dziewczynie. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, a mimo to nie potrafiłam zerwać z nim kontaktu.
 Przez całą noc nie spałam, bo myślałam o tym jak zawrócił w mojej głowie. Nie pod każdym względem zachowywał się dobrze - kradł, a potem oddawał, zaczepiał ludzi, gotowy był do awantur, ale po to, żeby kogoś obronić. Nie wiem jak mogłam nazwać jego zachowanie. I choć nie zawsze był grzeczny i przyzwoity, taki mi się podobał. Imponował mi pod wieloma względami. Nawet, kiedy był oziębły i oschły, był wyjątkowy i uroczy.
 - O której ty wczoraj wróciłaś? - zapytała Daphne, wchodząc z rana do kuchni w szlafroku.
 - Koło jedenastej, a co? - odpowiedziałam, smarując kanapki.
 - Na pewno? O jedenastej kończyłam czytać książkę, a ciebie jeszcze nie było. - Przyjrzała mi się badawczym wzrokiem.
 Przed siostrą niczego nie mogłam ukryć. Troszczyła się o mnie, dlatego wiedziała, kiedy wracam do domu, co robię. Zawsze poświęcała dla mnie czas. Oprócz tego, że była moją siostrą, była moją najlepszą przyjaciółką. Pomagała mi, kiedy tego potrzebowałam. Jak wczoraj, gdy zataiła przed ojcem, że nie ma mnie jeszcze w domu, a wcisnęła mu kit, że poszłam już spać. Akurat tak się złożyło, że ojciec też wrócił po dwudziestej. Przynajmniej jemu nie musiałam się tłumaczyć.
 - No dobra. Może trochę później niż o jedenastej... - Uśmiechnęłam się, żeby łagodniej to zabrzmiało.
 - A gdzie byłaś? Spowiadaj się w tej chwili. Szczerze jak przed księdzem. - Siostra szturchnęła mnie łokciem.
 - Okay...- Przegryzłam wargę i po krótkiej przerwie, kiedy wiedziałam już od czego zacząć, opowiedziałam jej o wczorajszym dniu. Pominęłam niektóre fakty, żeby nie robić szumu wokół siebie, a mimo to siostra zaczęła się wypytywać jakbym się zaręczyła z Nate'em. Przecież on był tylko kolegą. Co prawda zaczął mi się podobać, ale to nie zmieniało faktu, że był tylko moim kolegą.
 Musiałam odpowiedzieć na serię pytań zadawanych przez wścibską Daphne. Nie chciała odpuścić i ciągle łudziła się, że między nami będzie coś więcej. Zadręczała mnie swoimi pytaniami, miałam dość tej jej głupiej paplaniny. A piętnaście minut wlokło się w nieskończoność. Pierwszy raz w życiu nie mogłam się doczekać, kiedy pójdę do szkoły. A raczej, kiedy ucieknę od siostry.
 Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę przystanku jak każdego dnia. Podczas spaceru, w przedniej kieszonce torby szukałam słuchawek do komórki, żeby umilić sobie czas. I wtedy zauważyłam czarnego Mercedesa, który powoli jechał za mną. Nie przejmowałam się tym. Szłam jakbym tego nie zauważyła. Włożyłam słuchawki do uszu i nie włączając muzyki, wsłuchiwałam się w odgłos silnika. Samochód ciągle śledził każdy mój krok. Choć miał mnóstwo miejsca, żeby mnie wyprzedzić, nie zrobił tego. Po trzech minutach przestało mi się to podobać. Przyspieszyłam swój chód, a obroty silnika w samochodzie także odrobinę się zwiększyły. Wystarczająco, żeby siedzieć mi na ogonie w dalszym ciągu. Denerwowałam się coraz bardziej. W mojej psychice został już ślad i we wszystkim widziałam spisek - tych, co patrzyli na mnie na chodniku, uważałam za złodziei; ci, co drapali się po plecach, sprawiali wrażenie, że za chwilę wyciągną zza pasa broń i wycelują prosto we mnie; czarne, drogie samochody kojarzyły mi się wyłącznie z mafią; a na każdy hałas reagowałam jakby ktoś wystrzelił kulkę z pistoletu i wtedy chciałam kłaść się na podłogę. Przez to cholerne porwanie przestałam żyć normalnie. A ten samochód przywołał te nieprzyjemne wspomnienia.
 W końcu samochód zaczął mnie wyprzedzać. Widziałam obok siebie przód auta, a potem troszkę przyhamował i jechał równo z moim krokiem. Bałam się popatrzeć przez szybę na kierowcę. Szłam jak najszybciej, żeby dojść na przystanek, na którym na pewno ktoś stał. Nagle szyba od strony pasażera się odsunęła, a kierowca krzyknął coś w moim kierunku.
 - Może podwieźć? - zapytał bardzo znajomy głos. Od razu poznałam do kogo należał.
 Odważyłam się spojrzeć przez okno, a za kółkiem zobaczyłam Nate'a, który uśmiechając się podle, ruchem głowy zaprosił mnie do środka.
 - Nie wsiądziesz? Przestraszyłaś się tak bardzo? - Chłopak zaczął się śmiać.
 - A to auto też ukradłeś? Albo "Wziąłeś bez pozwolenia"? - Uśmiechnęłam się, wspominając wczorajszy wieczór.
 - Tak. Ale to auto wujka, więc wsiadaj. - Ciągle uśmiechał się łobuzersko, aż serce podeszło mi do gardła.
 Nie dając się namawiać dłużej, otworzyłam drzwi do czarnego wozu wujka Nate'a i usiadłam na beżowym, skórzanym fotelu. Nim zapięłam pasy, chłopak wcisnął gaz i z piskiem opon wystartował, aż mnie wgniotło w fotel. Całą drogę jechał jak wariat. Zaczęłam się bać czy dojadę do szkoły w jednym kawałku. Na każdym skrzyżowaniu, na którym się zatrzymaliśmy, zostawił czarne ślady po oponach.
 Nate, kiedy usłyszał w radiu znane "Club can't handle me"*, bez namysłu podkręcił głośność i zaczął śpiewać, próbując być lepszy niż oryginał. Od razu się do niego dołączyłam, ruszając się w rytm muzyki, a po cichej atmosferze w samochodzie zostało tylko wspomnienie. Na każdej krzyżówce ludzie idący chodnikiem, spoglądali na naszą huczną zabawę z pożałowaniem jakby nam tego zazdrościli. Gdy ta piosenka się skończyła, brunet skakał po wszystkich stacjach, żeby znaleźć coś równie energicznego. Z uśmiechem na twarzy dojechałam pod szkołę i miałam wrażenie, że skoro ten dzień zaczął się tak miło, tak samo się skończy.


* - wybrałam tą piosenkę, bo przejrzałam swoją gigantyczną listę odtwarzania i to znalazłam. Spodobało mi się, a w radiu nie zawsze lecą same najnowsze nowości, więc dla odmiany to wzięłam:D 
Urwałam w dziwnym miejscu, bo nie mogłam znaleźć odpowiedniego, ale kij z tym. Nie lubię za długich rozdziałów:D
I ostatnia sprawa - kogo ja będę oglądać jak sezon na skoki się skończy?!:O i czyich wywiadów będę słuchać jak nie Piotrka "Hehehe" Żyły? Strasznie nienawidzę zimy, ale skoki to jedyne, co mi się podobało, gdy mróz szczypał w tyłek, a to białe badziewie było wszędzie!:D Skoki i hokej - na przemian przez całą zimę <3 :D