piątek, 8 marca 2013

Część 8.

 Po tygodniu wszystko się zmieniło. Zaczęłam patrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy - zaznaczając słowo "patrzeć". Życie nabrało kolorów. Przestało być nudną, szarą plamą. Choć pierwsze co zobaczyłam po ściągnięciu opatrunków z moich oczu była łazienka i moje odbicie w lustrze, widok był niesamowity! Nareszcie zobaczyłam kolory, kształty. Ze szczęścia się popłakałam. Rozglądając się po pomieszczeniu, przystawiłam dłonie do ust i usiadłam na kraju wanny, nie mogąc uwierzyć, że za czwartym razem się udało!
 - Jenny?! - krzyknęła siostra i podbiegła do mnie, żeby mnie do siebie przytulić, widząc mój płacz. - Przykro mi... Następnym razem na pewno się uda. - Zaczęła mnie pocieszać, myśląc, że powodem jest coś zupełnie innego.
 - Nie będzie następnego razu - powiedziałam ze spuszczoną głową, ocierając policzki z łez.
 - Będzie. Nie możesz się poddać...
 Nie wiedziałam jak jej przekazać tą wiadomość. Uśmiechnęłam się, podniosłam głowę i skierowałam wzrok w jej stronę. Siostra nie zmieniła się tak bardzo - nadal była piękna, miała długie, falowane, blond włosy, które opadały jej na ramiona. Podkreśliła swoje długie rzęsy maskarą i dodała szminkę na usta. Ubrała piękną, letnią sukienkę, a ręce i szyję zdobiła różna biżuteria.
 Daphne zorientowała się, co się stało. Przez ostatnie lata moje źrenice stały ciągle w miejscu, tępo wpatrując się przed siebie, a teraz co chwilę zmieniały swoje położenie. Siostra była szczęśliwa tak samo jak ja. Przytuliła mnie mocno do siebie i od razu zaproponowała spacer. Zamierzała pokazać mi całe Miami, najlepsze i najpiękniejsze miejsca. Jednak ojciec się nie zgodził. Mimo że ucieszył się w takim samym stopniu co my, nie pozwolił mi dzisiaj wychodzić na zewnątrz.

 Człowiekowi niewiele potrzeba do szczęścia. A gdy jedno z moich największych marzeń się spełniło, mogłam nawet biegać za wiatrem, krzycząc, że jestem szczęściarą.
 Po paru dniach musiałam wrócić do szkoły. Nareszcie miałam okazję przyjrzeć się pięknej, seksownej Amandzie, na punkcie której chłopacy tracili głowę. Co w niej takiego pięknego widzieli? Swoim make upem przypominała klauna w cyrku - tak samo obrysowane usta czerwoną szminką, czarna maskara aż kapała z rzęs, mnóstwo cieni na powiekach, a jedyną różnicą było to, że zamiast białej twarzy, miała pomarańczową. Atrakcyjniej wyglądała kujonka Samantha, która nie używała ani odrobiny kosmetyków, twierdząc, że to nieekologiczne. A "najprzystojniejsi" chłopcy? To lalusie, którzy ze spodniami poniżej tyłka, paradowali po szkolnych korytarzach.
 Czułam się gwiazda, kiedy kroczyłam z klasy do klasy, a cała uwaga skupiona była na mnie. Nie na "seksownej" Amandzie, nie na palantach, którzy łamią kobiece serca, tylko na tej szarej, przygnębionej dziewczynie z ostatniej ławki, która pozbyła się białej laski i w całkiem inny sposób zwracała na siebie uwagę.
 Beztroska trwała przez parę pierwszych dni. Później pojawiały się problemy - przede wszystkim w szkole. Musiałam nadrobić materiał w trybie ekspresowym. Nauczyciele często zostawali ze mną po godzinach w szkole i pomagali w nauce - zwłaszcza tych rzeczy, których nie mogłam się nauczyć na pamięć, gdy byłam ślepa. Dodatkowo chodziłam na korepetycje. Miałam mniej wolnego czasu na przyjemności. Nie tak sobie wyobrażałam moją najbliższą przyszłość. Ciągle siedziałam z nosem w książkach. Największy problem stanowiła dla mnie matematyka. Sinusy, cosinusy, Pitagoras, ciągi, tysiące wzorów, planometria, logarytmy i Bóg wie co jeszcze... Po przerobieniu 50 zadań nie wiedziałam jak się nazywam. A nauczyciel wcale nie pomagał mi w polubieniu tego przedmiotu. Nie dawał mi dodatkowego czasu na nadrobienie, musiałam pisać zaległe sprawdziany i z bieżącego materiału nawet w ten sam dzień, nie dawał mi żadnej taryfy ulgowej, nie gardził stawianiem kolejnych jedynek. Powodował, że zaczynałam opuszczać lekcje.

 Kolejny dzień spędziłam na wagarach. Zostałam w domu w tajemnicy przed wszystkimi. Akurat nikogo nie było. Nikogo oprócz dziwnego typa, którego dostrzegłam przez okno. Od ponad dwóch godzin błąkał się po moim podwórku. Ubrany był w stare, zniszczone ubrania jak bezdomny, nogi plątały mu się ze sobą, prawie się przewracał i ciągle krzyczał: "Edith!". Nie stał przy bramie, zastanawiając się czy trafił pod właściwy adres. On wyszedł poza bramę. Nie poszedł do sąsiadów czy trzy ulice dalej. Wybrał właśnie moje podwórko.
 Co miałam zrobić?
 Przeraziłam się. Już raz zostałam porwana i od tamtego momentu unikałam podejrzanych osób i miejsc. Jak mogłam się go pozbyć? Zadzwonić na policję? A gdyby okazało się, że zgubił drogę, a ja niepotrzebnie robiłam dramat? Wyszłabym na kretynkę. Nikt z moich znajomych nie był na tyle sprawny, żeby w razie konieczności się obronić. Do kogo więc mogłabym zwrócić się o bezinteresowną pomoc? Kto mógłby od razu przyjechać i dowiedzieć się, kim był ten człowiek? Tylko jedna taka osoba przyszła mi na myśl. Ale czy wypadało dzwonić do niego po tak długiej przerwie? Od momentu, kiedy mnie uratował, nie odezwałam się do niego ani razu, choć zostawił mi swój numer...
 Nie wahając się dłużej, podbiegłam do stolika, gdzie leżał mój telefon. Szybko znalazłam numer, który wpisała mi wtedy Daphne i nacisnęłam niepewnie "zieloną słuchawkę".
 - Czego? - Po trzecim sygnale odezwał się męski głos, który doskonale pamiętałam. Zadrżałam na ten dźwięk. Zapomniałam języka w gębie i nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa. Przemówiłam dopiero, kiedy powtórzył "halo".
 - Cześć... - zaczęłam nieśmiało. Kręcąc swoje rude włosy na palcu, kontynuowałam - Mówi Jenny Tanner...
 - O proszę, kto go ja słyszę! - krzyknął, przerywając mój zaplanowany wcześniej monolog. - W końcu odważyłaś się zadzwonić. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek skorzystasz z tego numeru - kontynuował wesoło.
 Dokładnie takiego go zapamiętałam - na początku oschły i niemiły, a później wesoły i pogodny jak zupełnie inna osoba.
 - Nie miałam dobrego pretekstu... A teraz chciałam cię prosić o wielką przysługę... - Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak głupio się zachowałam. Zadzwoniłam, gdy potrzebowałam pomocy. A gdyby nie to, to pewnie znów nie odważyłabym się z nim skontaktować.
 - No mów, mów. Cały czas cię słucham. Jaką przysługę?
 - Bo od dwóch godzin ktoś się kręci w około mojego domu i nie wiem kto to. Nie chce dzwonić bezpośrednio na policję, bo może się okazać, że to niewinny człowiek, a sama nie odważę się do niego podejść... - Zaczęłam się tłumaczyć, żeby nie pomyślał, że chcę go wykorzystywać i zawracać głowę.
 Chłopak zaśmiał się krótko do słuchawki.
 - Czyli gdzie mam przyjechać? - zapytał wesoło.
 Podałam chłopakowi adres, a potem chodziłam od jednego okna do drugiego, sprawdzając czy nie przyjechał. Bałam się tego spotkania. Nie widziałam go dwa miesiące, nie odezwałam się słowem, uznałam nasze pierwsze spotkanie za ostatnie, ubzdurałam sobie, że już więcej się nie zobaczymy. Chciałam usunąć ten numer, uważając, że z niego nie skorzystam, a jednak coś mnie powstrzymało. Trudno mi było kliknąć "usuń", bo ciągle o nim myślałam... Wyobrażałam sobie jego wygląd na tysiące sposobów - te czarne włosy i brązowe oczy, o których mi powiedział, i szerokie ramiona, które mnie obejmowały... Wspominałam rzeczy, o których mówił raz ostrym, oziębłym tonem, a raz spokojnie i troskliwie.
 Za niedługo, już za niecałą godzinę, miałam się dowiedzieć jak Nate naprawdę wyglądał. Wygląd nie był najważniejszy. Polubiłam go takiego jaki był - jego zmienny charakter oraz ryzykowną i głupią odwagę. Jedynie chciałam się przekonać czy moje wyobrażenie jego było chociaż trochę podobne.
 W końcu dostrzegłam przez drzwi balkonowe w salonie jak pod bramą zatrzymał się czarny ścigacz, z którego zszedł chłopak o czarnych włosach. Swoją skórzaną kurtkę zostawił na motorze, a następnie pewnie przeszedł przez bramę i od razu skierował się do przybłędy, która opierała się o barierkę przy drzwiach wejściowych. Z założonymi rękoma na klatce piersiowej zaczął z nim rozmowę, stojąc parę metrów dalej od niego. Przybłęda krzyczał, że szuka Edith, przeklinał i zbliżał się do Nate'a, który uważnie obserwował jego ruchy. Nieoczekiwanie mężczyzna zamachnął się ręką... I, do cholery, on miał nóż! Skaleczył Nate'a w ramię, bo chłopak zdążył się kawałek odsunąć, a później szybko się obronił - złapał przybłędę za rękę, w której trzymał nóż, wygiął ją do tyłu, a drugą ręką odebrał mu nóż. Brutalnie rzucił nim o ziemię, a potem kopnął w brzuch. Zachował się zbyt brutalnie według mnie. Wydawało mi się, że za moment go zabije! Chciałam wyjść i powstrzymać bruneta, ale na szczęście mężczyzna pozbierał się z ziemi i uciekł od niego. Dopiero wtedy odważyłam się wyjść na zewnątrz.
 Otworzyłam drzwi balkonowe i przez taras podeszłam do Nate'a, który oglądał swoje krwawiące ramię.
 - W porządku? - zapytałam, będąc tuż obok niego.
 Chłopak przeniósł na chwilę swój wzrok na mnie.
 - Przeżyję. To tylko durna rana. Nie wiedziałem, że skurwysyn ma nóż - odpowiedział i znów oglądał ranę.
 W pewnym momencie coś sobie uświadomił. Zaczął mi się badawczo przyglądać i ruszać w prawo, w lewo, schylać się i skakać. Zachowywał się jak pajac, tylko po to, żeby przekonać się, że mój wzrok faktycznie śledzi każdy jego ruch.
 - Czy ty nie byłaś przypadkiem ślepa? - zapytał, patrząc podejrzliwie.
 Zaśmiałam się pod nosem, a potem skinęłam głową.
 - Miesiąc temu miałam operację. Nie udawałam wtedy. - Posłałam mu uśmiech.
 - Gratulacje! - krzyknął, złapał mnie w pasie i podniósł do góry.
 Przyjrzałam mu się uważnie. Nie wspomniał, że jego brązowe oczy były tak piękne i głębokie... Było w nich coś niepojętego, innego i pociągającego. Czarne, krótkie włosy idealnie pasowały do jego ciemniejszej karnacji, a gdy się wyszczerzył swoje białe ząbki w uśmiechu, tracił maskę buntownika i wydawał się bezbronny i kochający.
 Kiedy udało mi się wrócić na ziemię, zaprosiłam go do środka. Chciałam obejrzeć jego ranę, ale chłopak cały czas odmawiał. Musiałam z niego zakpić, że obleciał go strach, żeby móc ją zakryć bandażem.
 - A tak w ogóle to dlaczego akurat do mnie zadzwoniłaś? Nie masz kolegów w klasie? - zapytał, uśmiechając się do mnie łobuzersko. Podobało mi się jak jego kącik ust wędrował do góry i patrzył na mnie spod swoich krzaczastych, ciemnych brwi. Miał hipnotyzujące spojrzenie.
 - Uznałam, że z wariatem najlepiej dogada się wariat. - Zażartowałam z bruneta.
 - Nie radzę ci ze mnie żartować. - Chłopak również się uśmiechnął, a później złapał mnie gwałtownie za rękę, podciągnął do siebie i zaczął bezlitośnie łaskotać.
 Zaczęłam krzyczeć, że się poddaję, bo nie mogłam się od niego uwolnić. Skrępowana tym, że wylądowałam na jego kolanach, szybko z nich zeszłam i odwróciłam się do Nate'a przodem, szczerząc szeroko.
 - Nie powinnaś być teraz w szkole? - zapytał, ruszając brwiami. - To, że ja nie poszedłem jest oczywiste, ale ty? Wyglądasz na pilną i grzeczną uczennicę.
 Nienawidziłam, kiedy tak o mnie mówiono. Uczyłam się dużo z konieczności. Musiałam chociaż pozaliczać sprawdziany na najniższą ocenę, żeby zdać. To, że byłam pilną uczennicą to stek bzdur. Nienawidziłam się uczyć.
 - Po prostu... dziś zrobiłam sobie wagary - powiedziałam, wzruszając ramionami.
 Chciałam się przypodobać Nate'owi. Dlatego nie wspomniałam nic, że nie poszłam, bo matma mnie przerażała. Wolałam, żeby pomyślał, że szkoła to dla mnie największa kara.
 - Wagary w domu? Nie wpadłaś na coś oryginalniejszego? Chodź. - Wystawił rękę w moją stronę, czekając, aż ją złapię.
 - Gdzie? - zapytałam cicho, wpatrując się w jego przenikliwe spojrzenie. Miałam wrażenie, że czyta w moich myślach za każdym razem, kiedy patrzył na mnie w ten sposób.
 - Na miasto. Będzie ciekawiej. - Kąciki jego ust powędrowały wyżej.
 Zgodziłam się, zdając sobie sprawę, że jeśli nas złapią na wagarach będziemy mieć spory kłopot. Zrobiłam to, bo gdy Nate patrzył na mnie takim zachęcającym wzrokiem, nie sposób było odmówić. Zresztą, odzyskałam wzrok, żeby móc robić rzeczy, których nie mogłabym robić bez niego. Dlaczego miałabym się ciągle chować i siedzieć w domu nad książkami zamiast korzystać z życia? Trafiła mi się świetna okazja, żeby zmienić swoje monotonne życie, więc ją wykorzystałam. Miałam tylko nadzieję, że nie pożałuję tej decyzji.


Chyba źle zrobiłam, że tak szybko przywołałam Nate'a z powrotem. Większość z Was chciała jego powrotu, więc mogłam chwilę potrzymać Was w świadomości, że on już nie wróci, żeby się nad Wami poznęcać:D
I oczywiście, kochane kobietki, wszystkiego co najlepsze z okazji naszego święta:D
I ostatnia sprawa - dodałam linki blogów, które informuję o NN. Nie przeoczyłam kogoś? Jestem dziś trochę roztrzepana, więc mogłam pominąć:D