niedziela, 26 maja 2013

Część 18.

 To, że chłopak ciągle krytykował koszulę, którą miał na sobie, zmusiło mnie, żeby na następny dzień sprawić mu kolejny prezent. Po niedzielnej mszy udałam się do najbliżej galerii w poszukiwaniu kompletu nowego, młodzieńczego stroju. Mnóstwo rzeczy mi się podobało. Mogłabym całe sklepy wykupić, ale nie zamierzałam rozpieszczać swojego przyjaciela. Przystopowałam na dwóch koszulkach z nadrukiem i parą jeansów, mając nadzieję, że będą pasować. Również dla siebie wzięłam parę krótkich liliowych spodenek.
 Usiadłam na ławce na przystanku, czekając na autobus powrotny. W takich dniach jak ten żałowałam, że w dalszym ciągu nie zdecydowałam się zrobić prawo jazdy. Nie musiałabym wtedy czekać w tak upalny dzień na przeładowane komunikacje miejskie. Mogłabym się swobodnie poruszać z włączoną klimatyzacją, gdzie tylko bym zechciała.
 Pozostało mi jeszcze parę minut do następnego autobusu, więc wyprostowałam nogi, licząc że słońce je trochę opali. Po jakimś czasie dosiadł się do mnie pewien człowiek, zajmując miejsce po mojej prawej stronie. Nie zwróciłam na niego uwagi. Nawet nie rzuciłam na niego okiem i zapewne nie popatrzyłabym, gdyby nie zapytał mnie o godzinę.
 - Pierwsza dwadzieścia - odpowiedziałam i dopiero wtedy skierowałam swój wzrok na mężczyznę obok mnie.
 Wmurowało mnie, kiedy zobaczyłam, kto się do mnie dosiadł. Poznałam go - grubszy mężczyzna, lekko siwawy w garniturze i ten irytujący uśmieszek. Dokładnie taki jak wtedy, kiedy spotkałam go w apartamentowcu Nate'a, gdy go wyrzucał za drzwi, a ten zapewnił, że "jeszcze inaczej zaśpiewa". Nastolatek zabronił mi z nim rozmawiać, dlatego już raz go spławiłam, chociaż nie rozumiałam, co się działo. Teraz znów się z nim spotkałam.
 - Piękna pogoda, prawda? - zapytał, nie spuszczając ze mnie oka. Zaczął z pozoru przyjemny temat, ale jak dla mnie ten typ brzmiał jak psychopata. Nie chciałam z nim rozmawiać.
 Rozejrzałam się dookoła, żeby upewnić się, że w razie niebezpieczeństwa mogłam liczyć na czyjąś pomoc. Jak na złość na przystanku nie było dużo osób. Drugi mężczyzna w garniaku - brunet o szerokich ramionach - zajął miejsce po mojej drugiej stronie. Ten był młodszy, bardziej wyprostowany, co można było od razu zauważyć. Trzeci stał niedaleko i tylko się przyglądał.
 Obleciał mnie strach, zaczęłam nerwowo tupać nogami, bo wydawało mi się, że zaraz mnie przetrzymają i wpakują siłą do auta. Wywiozą gdzieś i zostanę porwana. Jak kiedyś. Ostatnie czego chciałam to przechodzić przez to piekło drugi raz.
 - Coś się stało? - zapytał, uśmiechając się perfidnie, aż na jego policzkach pojawiły się zmarszczki.
 - Tak - palnęłam bez zastanowienia. - Miałam kupić chleb... - Nerwowo stanęłam na równe nogi i zanim zdążyłam zrobić krok do przodu, mężczyzna, siedzący po mojej lewej stronie, złapał mnie mocno za rękę i podciągnął gwałtownie w dół, aż znów usiadłam na ławce, uderzając plecami o plastikową szybę. Spojrzałam na niego przerażona, a jego kamienna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zachowywał się jak robot, co było przerażające!
 - Poczekaj... Najpierw odpowiedz mi na parę pytań - poinformował mnie, nie zmieniając swojego wyrazu twarzy.
 Pierwsza myśl: chcą się dowiedzieć, gdzie jest Nate! Co ja miałam im powiedzieć? Przecież nie mogłam ich zaprowadzić do swojego domu. Skłamać to jedyne, co przyszło mi do głowy.
 - Gdzie się chowa twój przyjaciel?
 - Nie wiem - odpowiedziałam bez zastanowienia, ciągle dziurawiąc kostkę brukową spojrzeniem.
 - Słuchaj. - Mężczyzna złapał mnie za nadgarstek i podciągnął do tyłu, zmuszając, abym spojrzała mu w twarz. - Nie mamy czasu na twoje gierki. Mów, gdzie on jest! - krzyknął agresywnie. Doskonale wiedział, że dźwięk jego głosu wywołuje u mnie paniczny strach i że nie miałam wystarczająco dużo odwagi, aby mu się sprzeciwić.
 - Okej. Zaprowadzę was... - odpowiedziałam szeptem, po czym wstałam ostrożnie z ławki, aby uniknąć ponownej konfrontacji z tym drugim człowiekiem.
 Akurat przyjechał autobus. Nadarzyła się idealna okazja, aby spróbować jakoś uciec. Podeszłam do drzwi, chcąc wpuścić najpierw moich prześladowców, ale oni kazali mi wejść pierwszej, jakby spodziewali się, że coś kombinuję. Nie przewidzieli jednak, że wepchnę się przed kobietę, która kupowała bilet i wybiegnę tylnym wyjściem, gdy ona blokowała przód, a parę innych osób tył.
 Uzyskałam paręnaście sekund, żeby uciec, ale wybrałam najgorszy dzień, żeby założyć głupią sukieneczkę i koturny na nogi. Utrudniały mi bieg i spowolniały mnie. Miałam tylko nadzieję, że się w nich nie zabiję.
 Biegłam ciągle skręcając w różne dróżki i manewrując między ludźmi, a także przebiegając ryzykownie przed kołami samochodów. Za wszelką cenę chciałam zniknąć im z oczu. Jednak kiedy obejrzałam się za siebie po przebyciu pewnego dystansu, oni ciągle siedzieli mi na ogonie i za każdym kolejnym oglądnięciem wydawało mi się, że są coraz bliżej. Zwłaszcza ten młodszy z grobową miną, który siedział po mojej lewej ręce.
 Powoli brakowało mi tchu. Byłam zmęczona tym nieustannym biegiem. Jedyną chyba szansą na ucieczkę było schowanie się między samochodami na poziomowym parkingu. Nie miałam siły, żeby kontynuować bieg. Musiałam zrobić sobie przerwę.
 Skulona przeszłam między autami, a po przejściu kilku rzędów, kucnęłam za wielkim BMW, próbując wyrównać oddech. Czułam jak serce waliło mi w piesi. Ręce trzęsły mi się ze strachu, nie mogłam się uspokoić. Ciągle się bałam, że mnie znajdą. I nie minęło nawet pięć minut, a poczułam na swoim ramieniu zimny dotyk. Nie miałam odwagi, żeby się odwrócić.
 - Tu jesteś - powiedział ten facet, udając zachwyt jakbyśmy się bawili w chowanego. - Koniec zabawy - dodał i szarpnął mną, stawiając do pozycji wyprostowanej. - Gdzie jest Nate?!
 - N-nie wiem! - krzyknęłam żałośnie, patrząc w jego surowe spojrzenie. Wiedziałam, że teraz nie dadzą mi uciec.
 Powoli robiłam niewielki kroczki, żeby odsunąć się od wielkiego mężczyzny, który mógłby mnie udusić swoją masą ciała, aż dotknęłam plecami zimny, betonowy słup. Gdy odwróciłam swój pełen obaw wzrok, dostrzegłam tego młodego, który gotowy był do działania. Najdziwniejsze było to, że uciekłam przed nimi, chociaż nie wiedziałam nawet kim byli.
 - To dlaczego uciekasz?! Mów gdzie on jest, do cholery! - warknął jeszcze bardziej agresywnie.
 - Mówiłam, że nie wiem! Nie mam z nim kontaktu! - Ciągle kłamałam, bojąc się nawet pomyśleć jakie byłby konsekwencje, gdyby się o tym dowiedzieli.
 - Ostatni raz powtarzam, bo tracę cierpliwość! Gdzie jest Nate?! - zapytał, stawiając kropkę bo po każdym wyrazie, żeby dobrze zrozumiała ostatnie pytanie. Nie miałam problemu z rozumieniem. Miałam problem z opanowaniem się! Do moich oczu usilnie próbowały dostać się łzy, chociaż z całej siły próbowałam być silna. Chociaż raz.
 Wzięłam głęboki oddech i z łomoczącym sercem, znów skłamałam.
 - Pojechał do Chicago. Do ojca. Dwa tygodnie temu. I z tego co mi wiadomo, nie wrócił jeszcze - odpowiedziałam w miarę spokojnie, myśląc, że uwierzyli w tą historię. Trudno było odczytać cokolwiek z ich min. Ale widziałam, że ten osiłek przede mną nie wiedział jakich innych argumentów ma użyć, żeby zmusić mnie do gadania.
 Szlag mnie trafiał, bo jak na złość nikt nie opuszczał parkingu. Nikt tędy nie przechodził, aby zareagować na tę nieprzyjemną sytuację. Wchodząc tu, myślałam, że spotkam tu kogokolwiek, kto mógłby mnie obronić, a okazało się, że wybrałam nieodpowiednią chwilę.
 - Nate'a nie ma w Chicago od tygodnia! Powiedz mi, kurwa, gdzie on jest! - powtórzył swoją kwestię po raz kolejny.
 Kiedy zbierałam się, żeby znów grać niewiniątko, w mojej torbie zaczęła dzwonić komórka. Mężczyzna od razu zdjął ją z mojego ramienia i zaczął przeszukiwać. Mogłam się tylko modlić, żeby to był ojciec albo Twiggy... Ktokolwiek byleby nie Nate. Niestety... Moje modły nie zostały wysłuchane.
 - Nate? Kłamczucha z ciebie. - Uśmiechnął się perfidnie, przykładając telefon do ucha. - Halo? Nate? - Ucieszył się szaleńczo, a gdy odpowiedziała mu niema cisza, kontynuował: - Myślę, że możemy się jakoś dogadać. Ja mam smarkulę, a ty chyba miałeś coś do zrobienia, nieprawdaż?... Ale nie piekl się tak... Kurwa, zamknij się! - krzyknął, żeby przekrzyczeć swojego rozmówcę. Nate pewnie wpadł w furię, kiedy usłyszał głos tego człowieka. - Zaraz wyślę ci adres, gdzie możesz się zjawić... Oczywiście. Przecież mnie znasz. - Na twarzy tego człowieka znów pojawił się uśmiech. On nie był normalny. On był psychiczny!
 Rozłączył się, a potem schował mój telefon do swojej kieszeni.
 - Nie można było od razu powiedzieć prawdy? - zapytał, po czym objął mnie ramieniem i zaczął gdzieś prowadzić.
 - Nigdzie nie idę - powiedziałam i próbowałam się wyrwać, ale wtedy on mnie przetrzymał, a na ucho szepnął, że potępia nieposłuszeństwo.
 Zaczęłam mocniej się wiercić i krzyczeć, ciągle mając nadzieję, że ktoś zwróci na mnie swoją uwagę, jednak dalej nikogo nie było. Wszystko działało przeciwko mnie. Pech chciał, że wybrałam parking, na którym te zbiry zostawili swoje auto. Musieliśmy tylko wejść na wyższe piętro.
 Zrobiłam wielki błąd wychodząc z domu. Albo raczej wychodząc z domu bez odpowiedniej broni. Przecież wiedziałam, że ktoś szuka Nate'a, więc powinnam zostać w czterech ścianach i pozamykać drzwi na wszystkie zamki. A ja tylko ułatwiłam im zadanie!
 Czego innego powinnam się spodziewać niż tego, że posłużę jako przynęta? Miałam być wolna jeśli Nate zjawi się w wyznaczone miejsce. Ja nawet nie wiedziałam, gdzie byliśmy. Jakieś stare, zniszczone mieszkanie to jedyne, co zapamiętałam. Nie trafiłabym tu już ani razu.
 Zdziwiło mnie, że w ogóle dotrzymali słowa. Nie traktowali mnie jak śmiecia. Zostawili mnie w pokoju, nie wiążąc mnie ani nawet nie grożąc. Jedynym zabezpieczeniem, żebym nie uciekła okazało się przekręcenie klucza w zamku po drugiej stronie, a tak poza tym nic. Mogłam swobodnie poruszać się po niewielkim pomieszczeniu, w którym znajdowało się tylko stare łóżko i okno. Pojawiła się w mojej głowie myśl, żeby spróbować przez nie uciec, ale zmieniłam zdanie jak tylko spojrzałam w dół. Upadek z takiej wysokości bez wątpienia oznaczał śmierć.


Ciąg dalszy nastąpi. Sorki, że tak późno, ale to przez ognisko. Nie wyrobiłam. Może wrócę w piątek ;)