niedziela, 3 lutego 2013

Część 3.

 Przeklinałam swoją pieprzoną ślepotę! Czy ja nie mogłam być po prostu szczęśliwa?! Tak zakochana do granic możliwości, żeby każda osoba mi zazdrościła?! Nie mogłam być szczęśliwa...? Szczęście zostało mi zabronione? Potrafiłabym się cieszyć z każdej zwykłej i przeciętnej rzeczy... Pod jednym prostym warunkiem - gdybym widziała.
 Z biegiem czasu coraz bardziej przyzwyczajałam się do życia na innych warunkach, polegając na zmysłach jak zwierzę. Przywykłam, że nie mogłam swobodnie poruszać się po ulicach, tylko zawsze musiałam mieć przy sobie bliską osobę. Choć nieraz zdarzało mi się, że przypadkowo w kogoś weszłam, a ten ktoś otworzył japę i bezmyślnie krzyknął: "Patrz, gdzie leziesz!", doprowadzając mnie tym do płaczu.
 Czas wlókł się w nieskończoność. Ile już dni tutaj spędziłam? Dzień, dwa, tydzień? Wzeszło już słońce, czy znów nadszedł wieczór? Straciłam kompletnie rachubę czasu. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, choć wolałam, żeby minął już rok i żebym zapomniała o tym przykrym incydencie.
 Byłam spokojna. Dość długo zachowywałam zimną krew. Nie dawałam po sobie poznać, że byłam piekielnie przerażona. Jakby fakt, że jestem ofiarą nadal do mnie nie dotarł.
 Do czasu.
 W jednej chwili coś we mnie pękło i zaczęłam zachowywać się jak histeryczka. Rozbiłam się jak szkło na milion kawałków. Krzyczałam, szarpałam się, błagałam o pomoc, choć nikogo litościwego obok mnie nie było. Mocno ciągnęłam rękami, chcąc urwać tę pieprzoną linę, w wyniku czego tylko obcierałam swoje nadgarstki.
 Mój krzyk brzmiał coraz bardziej żałośnie. Nieprzerywanie wrzeszczałam przez długi czas, nie mogąc się uspokoić. Ręce piekły mnie coraz bardziej, gardło bolało od krzyku, czułam ucisk w żołądku. W końcu dotarła do mnie ta przerażająca prawda! Moje życie wisiało na włosku! Jeden, głupi wybryk z mojej strony, a mogłam już na zawsze pożegnać się ze światem! Już nie usłyszałabym głosu bliskich, nie dotknęłabym niczego! Wszystko by się skończyło! A śmierć to było coś, czego obawiałam się najbardziej!
 - Wypuście mnie stąd!!! Błagam!!! Wypuście mnie!!! Zostawcie mnie w spokoju!!! - Zjawili się jak na komendę. Chciałam być jak najdalej od nich, a z własnej głupoty zwabiałam ich do siebie!
 - Morda! - krzyknął jeden z nich. - Dlaczego się drzesz?!
 - Proszę was... Pozwólcie mi... Pozwólcie mi odejść... Błagam. - Wykrztusiłam, połykając swoje łzy.
 Spuściłam głowę w dół. Chciałam wymyślić najlepszy powód, dla którego zmuszeni byliby mnie zostawić w spokoju, jednak nie myślałam logicznie. Moje myśli krążyły tylko w około tego, że stanę się martwa. Byłam przekonana, że oni mnie zabiją. Nie czekaliby długo na kasę. Wbiliby mi nóż w plecy, w brzuch albo strzeliliby z pistoletu, żeby w najszybszy sposób pozbyć się takiego bachora.
 - Nie załamuj się - powiedział drugi. - Nic ci się nie stanie, jeśli tatuś dotrzyma umowy.
 Nie upadłam na głowę, żeby im wierzyć! Aż tak głupia nie byłam! Przecież mogli mi zrobić cokolwiek! Męczyć, torturować, głodzić, gwałcić, zadawać ból! Przecież ja nie byłam w stanie w żaden sposób się obronić! Byłam tylko głupią marionetką! Nikim! Cholerną zabawką w ich brudnych rękach! Oni próbowali mnie przekonać, że nic mi się nie stanie! Jakoś nie mogłam w to uwierzyć! Przygotowywałam się do najgorszych scenariuszy!
 - Chcę wrócić do domu... Błagam was... Zostawcie mnie w spokoju...
 Nie posłuchali. Prosto zaprzeczyli i odeszli ode mnie. Z przerażenia znów zalałam się morzem łez, a swoje gardło poddałam kolejnemu sprawdzianowi wytrzymałości. Płacz został przerywany głośnymi, pojedynczymi i chrypiącymi krzykami. Powoli traciłam głos, a mimo to nie przestałam wołać o pomoc.
 - Zamknijcie ją gdzieś, do kurwy nędzy! Pierdolę, zwariować idzie idzie od tego wrzasku! - Usłyszałam w pewnym momencie. Osoba, która wydała ten rozkaz była już mocno zirytowana, co łatwo dało się dostrzec.
 Co ja robiłam?! Dlaczego ciągle przypominałam im o swoim istnieniu?! Sama się prosiłam, żeby się mną zajęli, myśląc, że potrzebuję towarzystwa! Głupia, głupia, głupia! Byłam cholernie głupia!
 Gdybym powiedziała, że wziął mnie na ręce, przytulił do siebie i delikatnie jakby obchodził się z jajkiem, przeniósł mnie na miękkie łóżko, otulił ciepłym kocem i podał kubek gorącej herbaty, odwróciłabym tę historię o 180 stopni. Ani przez minutę nie czułam się bezpiecznie.
 Pomieszczenie, do którego mnie przeniósł było oddalone od poprzedniego miejsca o spory kawał. Niósł mnie przez długi korytarz, ciągle skręcał w różne uliczki, zszedł schodami w dół, chwilę wyszedł na zewnątrz - mogłam wziąć kilka oddechów świeżego powietrza - znów wszedł do jakiegoś pomieszczenia, szedł korytarzami, a na koniec nie mógł sobie poradzić z zamkiem w drzwiach. Kiedy udało mu się je otworzyć, potężny dźwięk pocieranych o beton stalowych wrót, odbijał się po murach tej piwnicy. Wprowadził mnie do środka, rzucając pod ścianę. Czego innego mogłam oczekiwać?
 Na pożegnanie położył swoją szorstką rękę na moim policzku. Od tego dotyku przeszły mnie ciarki. Powoli, bez gwałtownych ruchów próbowałam oderwać swoją twarz od jego dłoni. Jednak przylegała ona do mojego policzka jakby była przyklejona. W końcu jego ręka wędrowała coraz niżej.
 Stało się to, czego tak strasznie się obawiałam...
 Porywacz zaczął mnie dotykać w różne miejsca. Mój płacz nie przynosił żadnych rezultatów. Zachowywał się jakby sprawiało mu to rozkosz. Jego ruchy stawały się coraz bardziej brutalniejsze i coraz bardziej bolało to, co robił. Nie mogąc się bronić, zostałam zmuszona, żeby pozwolić mu ściągnąć mi spodnie.
 Próbował mnie zgwałcić! Chciał to zrobić tu i teraz wbrew mojej woli! Cierpiałam już wystarczająco, więc po co jeszcze w ten sposób mnie krzywdził?!
 Myślałam, że to koniec i że nie dam rady go powstrzymać. Nie widziałam dla siebie żadnego ratunku. Wiedziałam, że będę zgwałcona. Na pewno. Nie mogło mu nic przeszkodzić. Miał mnie zgwałcić. Straciła sens istnienia do reszty.
 - Zostaw ja. - Usłyszałam czyjś głos.
 - Pojebało cię? Nie wykorzystamy tego? - odpowiedział ten drugi, który trzymał mnie zbyt blisko siebie.
 - Powiedziałem coś, kurwa! Zostaw ją i wypierdalaj na górę! - krzyknął ostro i dość przekonująco.
 Kolega odrzucił mnie na bok i niezadowolony, że jego plan został pokrzyżowany, odszedł.
 Odetchnęłam z wielką ulgą.
 - Więcej godności, smarkulo - rzucił ten drugi, po czym usłyszałam kroki, a potem tylko głośne trzaśnięcie drzwiami i hałas zamka.
 Zostałam sama. Zwinęłam się w kłębek i objęłam kolana ramionami, chowając do środka głowę. Co innego mogłam robić w tym nieznanym miejscu? Tylko płakać i użalać się nad sobą. Czasem pozwoliłam sobie by w głowie zabłysnęła iskierka nadziei, że komuś uda się mnie uratować. A czasem zupełnie traciłam nadzieję. Omal nie zostałam zgwałcona, jakby brakowało mi tragedii i nieszczęść w życiu. Gdyby do tego doszło, nie wiem jakbym sobie poradziła. Już i tak byłam w totalnej rozsypce.
 Jednak to, że do niczego nie doszło, nie znaczyło, że nie mogli zmienić zdania.
 Na każdy najmniejszy hałas, reagowałam jak huk wybuchającej bomby. Każde kroki zwiastowały kolejne niebezpieczeństwo. Trzęsłam się ze strachu, wydawało mi się, że czuję czyjąś obecność obok mnie - że ciągle ktoś nade mną stoi. Próbowałam być twarda i nie tracić nadziei, ale sprawa mnie przerastała.
 Robiłam już wszystko, żebym odpędzić od siebie myśli o śmierci. Nuciłam różne piosenki, które powodowały łzy. Nie mogłam się pogodzić, że już nigdy nie usłyszę swoich ulubionych wykonawców jeśli zostanę zabita. Zmówiłam siedem razy cały różaniec, błagając o szczęśliwe zakończenie i o jakiś cud. Po jakimś czasie odpuściłam. Gdzie był Bóg? Słuchał to, co do niego mówiłam? Dlaczego zgodził się na taki układ? Dlaczego musiałam tak cholernie cierpieć? Co zrobiłam, że ukarał mnie w taki sposób? Czy moja ślepota nie była wystarczającą karą? Dlaczego spotkało to akurat mnie?!
 Życie nie było fair. Jedni żyją w grzechu, czerpiąc największe dobra i luksusy świata, żyją jak greccy bogowie na Olimpie, nie przejmują się kompletnie niczym, podczas gdy niektórzy ledwo się trzymają i odnajdują w swoich problemach... Spotkało mnie tyle nieszczęść, że poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy moje dalsze życie ma jakiś sens!
 Co z rodziną? Czy ktokolwiek pamiętał jeszcze o moim istnieniu? Gdzie oni byli, kiedy ich tak bardzo potrzebowałam?! Nie wierzę, że pozwolili im mnie zabrać! A czy w ogóle zamierzali mnie odnaleźć?! Przecież to byłoby rozwiązaniem ich problemów - nie musieliby się mną zajmować, aż do osranej śmierci. Ktoś tylko musiał uświadomić tych kryminalistów. Ja miałam za mało odwagi.
 Kolejna sprawa - przyjaciele, których właściwie nigdy nie miałam. Czy zdawali oni sobie sprawę przez jakie piekło przechodziłam?! Dla nich liczyła się tylko zabawa, imprezy, plotki - wszystko, do czego ja się nie nadawałam! Więc po co się ze mną przyjaźnić? Przecież lepiej mieć przy sobie kogoś sprawnego, a nie kalekę, którą ciągle trzeba mieć na oku.
 Ciągła opieka nad niewidomą to obowiązek. Nie można spuścić ze mnie oka na dłuższy czas, żebym nie zrobiła sobie krzywdy. Jaki mężczyzna chciałby mnie ciągle pilnować? Nie zostawiłby nawet naszych dzieci pod moją opieką. Czy to miało jakikolwiek sens? Walczyć o życie, które tak naprawdę nie miało żadnej wartości? Ktoś może powiedzieć, że miałam dobre stopnie w szkole, byłam inteligentna i mądra, ale kogo to obchodzi, skoro nie nadawałam się do żadnej pracy? Prawda była taka, że stałam się obciążeniem dla całej mojej rodziny.
 Gdybym mogła znaleźć jakiś ostry przedmiot, którym przecięłabym sobie żyły, krtań, pokaleczyła całe swoje ciało, zrobiłabym to. I tak wyglądałam już koszmarnie. Musiałam się tylko zastanowić, czy faktycznie chcę skrócić swoje cierpienie. Argumenty "za" znacznie przeważały nad "nie". Wynik był jednoznaczny - śmierć. Wszystko popychało mnie, żeby popełnić samobójstwo.


Tak na szybko dodałam, bo na nic czasu nie mam. Całą niedzielę przesiedziałam, robiąc krótkie spacery od laptopa do telewizora, a od 6 nie mogę nadążyć za niczym. Głupie wypracowanie pisałam do 22, bo ciągle ktoś do mnie pisał, a między czasie ucięłam sobie jeszcze pogawędkę video z koleżanką... A teraz jedyne co chcę to położyć się spać! Dobranoc:D