niedziela, 10 lutego 2013

Część 4.

 Istnienie było tylko cierpieniem, życie ohydą, a śmierć w tym przypadku chyba zbawieniem...
 Zaczęłam krążyć po tym niewielkim, zimnym, brudnym miejscu, szukając czegoś, czym mogłabym zrobić sobie krzywdę. Nie mogło być przecież tak pusto. Musiało coś być.
 Kiedy w końcu znalazłam butelkę, rozbiłam ją o beton i wzięłam kawałek szkła w palce, przestałam być tak pewną siebie. Przyłożyłam ostrze do nadgarstka, ale jakaś durna siła mnie powstrzymywała, żebym zrobić sobie krzywdę. Nazywała się po prostu Strach. Żałosna, ślepa gówniara, która chcąc się zabić, nie umiała nawet zrobić niewielkiej rysy na swoim ciele.
 Odrzuciłam z całą siłą szkło przed siebie i cofnęłam się na czworakach pod ścianę, kładąc się na boku i kontynuując ryczenie. Wylałam już tyle łez, że mogłam się utopić w tej piwnicy. Nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego. Tak cholernie się bałam...
 - Znajdźcie mnie, znajdźcie mnie, znajdźcie... Proszę... - powtarzałam ciągle pod nosem.
 Byłam coraz bardziej zmęczona tym czekaniem. Z jednej strony wiedziałam, że może się to tragicznie skończyć, a z drugiej nie docierało to jeszcze do mnie. Głęboko świeciło się niewielkie światełko nadziei. Bardzo głęboko.
 Nawet sny przyprawiały mnie o dreszcze. Dziwiłam się, że udało mi się zasnąć w takim miejscu, choć takie oderwanie od rzeczywistości też nie przyniosło zadowalającego rezultatu. Wszystko kojarzyło mi się tylko ze śmiercią.
 - Ej, Wstawaj. Słyszysz? - Obudziło mnie szarpnięcie za ramię i głos jaki pierwszy raz słyszałam w życiu.
 Myślałam, że to kolejny kryminalista przyszedł, żeby się nade mną pastwić. Jednak on zachowywał się nieco inaczej, co mnie nieźle zdziwiło.
 - Zostawcie mnie już... - odpowiedziałam, chowając twarz w dłonie.
 - Przyszedłem tu, żebym cię stąd zabrać. Wstawaj, idziemy. - Zabrzmiało to jak rozkaz. Mimo że przyszedł, żeby mi pomóc, nawet od niego nie dostałam ani odrobiny życzliwości. Nie wiedziałam z kim miałam do czynienia. Nie obchodziło mnie kim był, co tu robił, dlaczego. Było mi wszystko obojętne.
 Chłopak uwolnił moje nadgarstki z ucisku grubej liny, wziął mnie pod ramię i pomógł wstać. Niedługo był moją podpórką. Jak tylko stanęłam na równe nogi, puścił mnie i się oddalił.
 - Dlaczego nie idziesz? - zapytał zdziwiony. - Na co czekasz?
 On nie wiedział, że byłam kaleką?
 - Nie mogę... Jestem ślepa - wyznałam ze spuszczoną głową.
 Nic nie odpowiedział. Pewnie niczego się nie domyślił.
 Minęła chwila zanim znalazł odpowiednie słowa, żeby wybrnąć z tej krępującej ciszy.
 - W skali od 1 do 10 ile wynosi twoje zaufanie do obcych ludzi? - Nieoczekiwanie straciłam grunt pod nogami i nim się zorientowałam, byłam trzymana w ramionach tego chłopaka.
 - Zero... - powiedziałam cicho, a on wydobył z siebie stłumiony śmieszek, jakby uznał to za marny żart.
 - To mam cię tu zostawić? - zapytał złośliwie, wiedząc, że chcę się stąd wydostać.
 On był pewny, że uda mu się mnie uratować, nie zdawał sobie sprawy jakie to może być trudne, a także zachowywał się zbyt ozięble w stosunku do mnie. Liczyłam, że okaże się bardziej delikatny, a on nie różnił się za wiele od tamtych zbirów. Jedyną różnicą było to, że zamiast ciągnąć mnie za nadgarstek, wziął w objęcia.
 - Jak mnie znalazłeś? - Chciałam wiedzieć wszystko, ale było zbyt mało czasu, żeby mi teraz o tym powiedział.
 - Cicho, bo nas nakryją - odpowiedział twardo.
 Niósł mnie w ciszy przez korytarz, co jakiś czas podrzucając lekko do góry, żebym nie wysunęła mu się z rąk. Nie pozwalał mi się odezwać ani słowem. Poważnie wierzył, że ta ucieczka to taka łatwa sprawa? Zastanowił się chociaż co będzie, jeśli nas przyłapią? Jego plan był dość ryzykowny. O ile miał jakikolwiek plan. Przypomniało to raczej wariacką ucieczkę, kiedy wszystko się wali. Odnosiłam wrażenie, że byłam w pułapce, z której jest tysiące wyjść, ale do żadnego nie można dojść.
 W pewnym momencie ta niema cisza została przerwana głośnym strzałem z pistoletu, który pokrzyżował cały plan. Jak usłyszałam ten przerażający dźwięk, od którego zadzwoniło mi w uszach, zapiszczałam i zacisnęłam dłoń na ramieniu chłopaka. On schylił głowę i mocniej przycisnął mnie do swojego ciała, ale szybko odnalazł się w sytuacji i uciekł za ścianę, żebyśmy nie oberwali następną kulką.
 - Kto to?! - zapytałam spanikowana, ciągle mocno trzymając się tego chłopaka.
 - Kurwa! - przeklął i szybko położył moje nogi na podłodze, a potem przystawił do ściany.
 Nie chciałam go puszczać. Przy nim czułam się bezpieczniej. Gdy nie czułam jego dotyku, wydawało mi się, że jestem sama.
 - Ej... - szepnęłam oniemiała, wgniatając się w ścianę.
 - No jestem tu, jestem! Poczekaj chwilę! - Kiedy usłyszałam jego niemiły głos, odczułam ulgę, choć i tak trzęsłam się ze strachu, bojąc się, że mogą nas zabić. Tą głupią ucieczką podpisaliśmy na siebie wyrok kolejny raz.
 Nagle usłyszałam tuż obok siebie charakterystyczny dźwięk, jaki niejednokrotnie usłyszałam w filmach - odblokowania bezpiecznika. Z pistoletu wystrzelił nabój, potem następny. Rozpoczęła się jakaś strzelanina, a ja nie wiedziałam nawet kto do kogo strzela! Co z moim "bohaterem"? A raczej głupka, który nie zdawał sobie sprawy w co się wplątał. Też dołączył do tej masakry?! Mógł kogoś zabić! I mógł zostać zabitym! W co on się mieszał?!
 Stałam przez jakiś czas cała sparaliżowana i niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Z oczu ciurkiem lały mi się łzy, których nie otarłam. Bałam się, że osoba, która mając dobre intencje, narażała swoje życie, żeby pomóc jakiejś smarkuli, zostanie surowo i niesprawiedliwie ukarana. Nie chciałam o tym myśleć, ale nie mogłam też tego ignorować. Zawsze się o wszystkich martwiłam. Taka byłam.
 Kule były wystrzeliwane jedna za drugą, co zaczynało przypominać pole bitwy, a ja zaczynałam zdawać sobie sprawę, że niedługo padną ciała pierwszych zabitych. Dobrze, że nie widziałam rozstrzelonych ciał leżących w wielkiej kałuży krwi.
 - Bez sensu! - krzyknął chłopak, po czym wystrzelił jeszcze jedną kulkę. - Trzymaj się.
 Złapał mnie szybko w ręce i zaczął biec, niedbale trzymając moje ciało. Powoli wyślizgiwałam mu się z rąk.
 Zatrzymał się za kolejnym zakrętem i postawił mnie na podłodze.
 - Musisz wskoczyć mi na plecy. No ruchy! - Podniósł głos, kiedy stałam w bezruchu.
 Złapał mnie za obydwie dłonie i położył je na swoich ramionach, żeby ułatwić mi to zadanie.
 Zrobiłam to, o co mnie prosił. Skoczyłam wysoko przed siebie i choć nie wiedziałam jak daleko znajdują się jego plecy, wskoczyłam na niego. Nie wyszło to najlepiej, ale złapał mnie za uda i podrzucił wyżej, żebym zajęła lepsze miejsce.
 - Trzymaj się mocno, bo puszczam twoje nogi - poinformował i zaczął biec przed siebie.
 Po drodze wyciągnął zza pasa swoją broń i znów usłyszałam jak ją odbezpiecza. Biegł ciągle odwracając się za sobie - raz biegł przodem, raz bokiem, czasem tyłem... Starał się mieć oczy dookoła głowy. Robił wszystko, żeby nas stąd jakoś wyciągnąć. Ale przez tę ucieczkę i bieg gdzie popadnie, chyba sam się zgubił w tych tunelach. Błądziliśmy już długi czas, a odór jaki tutaj panował, ciągle drażnił moje nozdrza. Nie przyzwyczaiłam się do tego smrodu.
 - Szukasz wyjścia? - Usłyszeliśmy oboje, a chłopak przerwał gwałtownie swój bieg. - Odłóż, synek, tę zabawkę. Dobrze ci radzę.
 Ten głos należał do tego faceta, który mnie porwał i wydawał rozkazy, co mają ze mną zrobić. Co wymyśli teraz? Wpadliśmy w jego sidła... Byłam pewna, że nie zamierza stosować wobec nas taryfy ulgowej. Przecież był bandziorem!
 Chłopak bez słowa i sprzeciwów powoli pochylił się w dół, nadal trzymając mnie na swoich plecach. Prawdopodobnie posłusznie położył broń na podłodze.
 - Myślałeś, że uda ci się ją uwolnić? - zapytał po czym zaczął się donośnie śmiać.
 Mocno objęłam chłopaka. Przytuliłam swój policzek do jego gęstych, krótkich włosów.
 - Nieeee! - krzyknęłam najgłośniej jak mogłam, kiedy poczułam czyjeś ręce na moich biodrach. Już próbowali nas rozdzielić. Jeszcze mocniej objęłam chłopaka, nie chcąc się na to zgodzić.
 - Zostaw ją! - krzyknął gniewnie ten chłopak. - Macie nas! Możecie nas zamknijcie, ale razem!
 Byłam w lekkim szoku, kiedy on stanął w mojej obronie. Intencje miał dobre - chciał mnie stąd wyciągnąć, ale czasem nachodziła mnie myśl, że robi to tylko dlatego, żeby uświadomić sobie albo komuś, na co go stać, a nie chodziło o moje dobro. Nie zdziwiłby mnie fakt, że gdyby zrobiło się jeszcze bardziej niebezpiecznie, on uratowałby siebie, a potem uciekł, kiedy zabrakłoby czasu, żeby zająć się też mną. Być może odniosłam mylne wrażenie, ale sposób w jaki się do mnie odzywał, nie stwarzał innego wrażenia.
 - Dlaczego mamy iść ci na rękę? - zapytał bandzior. Głos miał spokojny. O wiele spokojniejszy niż gdy zwracał się tylko do mnie.
 - A zrobi to jakąś różnicę?! - krzyknął chłopak, trzymając mnie mocno za uda. Ten drugi nie przestawał mnie od niego oddzielać. W końcu jednak postawił mnie na ziemi. Nie wiem dlaczego. Usłyszałam dźwięki, które trudno nazwać. Wzdychanie? Sapanie? Zupełnie takie jakby ktoś oberwał z pięści w brzuch. To chyba nie ten chłopak, który narażał swoje życie. Odstawił mnie na bok po to, żeby przyjąć uderzenia?! Nie wiedziałam co się dzieje! Miałam tylko przeczucie, że coś złego...


Nie jestem zadowolona z tego fragmentu. Wszystko takie sztuczne się wydaje: "Wstał, poszedł, wrócił po godzinie, po czym zadzwonił po pizzę";/ Piata część też za tydzień w niedzielę. Teraz odpoczywam, bo mam ferie!:D