piątek, 29 marca 2013

Część 11.

 - Wpadnę po ciebie o pierwszej - oznajmił chłopak, kiedy zatrzymał samochód wujka na parkingu pod moją szkołą.
 - Kończę o drugiej - odpowiedziałam mu, ale kiedy zobaczyłam jego łobuzerski uśmiech, wiedziałam, że znów chce iść na wagary.
 Wczorajszy dzień był jednym z najlepszych jaki kiedykolwiek miałam. Jednak nie mogłam ciągle chodzić na wagary. Matma mnie przerażała i właśnie z tego powodu ominęłam lekcje... Nie chciałam sobie robić większych zaległości. I tak miałam tak wielkie, że ledwo ogarniałam.
 - To co? - zapytał, wzruszając ramionami.
 Uwielbiałam jego uśmiech. Powodował, że na mojej twarzy też się pojawiał.
 - Dzięki za powiezienie. - Podziękowałam zanim zamknęłam za sobą drzwi.
 - Jenny?! - Brunet krzyknął za mną. - Nie zapomniałaś o czymś? Myślisz, że wstawałbym o szóstej rano, żeby usłyszeć "dzięki"?
 Oglądnęłam się za siebie, żeby sprawdzić czy inni uczniowie stoją jeszcze przed placówką. Chciałam się upewnić, że nie zaczęła się jeszcze lekcja, a po chwili znów spojrzałam na Nate'a, który pochylił się bliżej siedzenia pasażera, nastawiając policzek. Uśmiechnęłam się szeroko, po czym dałam mu tego upragnionego buziaka i podziękowałam jeszcze raz za "bezinteresowne" pofatygowanie się.
 Nastolatek odjechał spod szkoły, a kilka osób, stojących pod budynkiem patrzyło na mnie jakby została odwieziona wozem policyjnym. Nie rozumiałam skąd się wzięło ich zdziwienie namalowane na twarzach, więc zignorowałam gapiów i ruszyłam w stronę drzwi, gdzie spotkałam Twiggy.
 - Naprawiłaś Nate'a! - zawołała brunetka. Początkowo nie wiedziałam czy to była radość czy wrogość w jej głosie. Dostrzegłam entuzjazm dopiero po chwili. - Nie pamiętam, kiedy on ostatnio się tak szczerzył. Nie robił tego za często od śmierci matki.
 Dziewczyna złapała mnie pod ramię i prowadziła do środka. Korzystając, że szła tak blisko mnie, zapytałam o coś, o czym nie musiała wiedzieć cała szkoła.
 - A na co ona zmarła? Nie chcę wypytywać o to Nate'a... - szepnęłam.
 - Jego matka nie zmarła na żadną chorobę ani nie straciła życia w wypadku. Podobno została zamordowana. A co gorsze, policja nie znalazła żadnych śladów. Nie mogą znaleźć mordercy przez te siedem lat.
 Nie mogąc w to uwierzyć, zatrzymałam się, zmuszając jednocześnie do tego samego nową koleżankę. Musiałam się jej bacznie przyjrzeć, żeby być pewna, że dziewczyna nie kłamie. Spojrzałam na jej twarz i sama wyglądała jakby się o tym wczoraj dowiedziała, a ta informacja ciągle do niej nie dotarła. A mnie sparaliżowało i nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć.
 - T-to straszne... N-nie wiedziałam... - wyjąkałam, po czym postanowiłam szybko zmienić temat. - A co z jego ojcem? Też został zamordowany?
 - Nie. Pół roku po pogrzebie matki wyjechał do Chicago. Najpierw powiedział, że jedzie tam na miesiąc, a potem że zostaje na zawsze.
 - Ale Nate powiedział, że oboje nie żyją...
 - Aaaa... Bo dla niego ojciec też nie żyje. Zostawił go wujkowi, nie dzwoni, nie odzywa się, więc Nate wmawia sobie, że on nie żyje. On go nie chce znać. Wydaje mi się, że też pokłócili się o coś. Tyle, że Nate nie bardzo jest otwarty i nie za dużo mówi o swoich rodzicach. A tobie udało się chociaż wywołać u niego uśmiech. - Dziewczyna uśmiechnęła się i pchnęła mnie lekko łokciem.
 Wtedy się rozdzieliłyśmy i udałyśmy do innych klas. Przez wszystkie lekcje myślałam o tym morderstwie matki Nate'a. Chciałam wiedzieć kto to zrobił i dlaczego, ale skoro policja tego nie wiedziała, to ja miałabym z tym większy problem. Zastanawiałam się jak chłopak sobie z tym radził... Albo nie radził. Zauważyłam, że ryzykuje życiem (wtedy gdy mnie ratował), nie boi się wchodzić w konflikty... Z tych powodów miałam wrażenie, że było mu już wszystko obojętne. Takie same uczucia miałam, kiedy byłam więziona. Też czekałam na koniec, a wtedy zdarzył się cud. Nate na pierwszy rzut oka był przykładem typowego nastoletniego buntownika, a w rzeczywistości był zagubiony i sam nie wiedział jak sobie poradzić.
 Słońce cały dzień świeciło nad miastem, kolejny gorący, październikowy czwartek. Zamiast gotować się w szkole, każdy z uczniów wolał wyjść na zewnątrz i pospacerować w tak piękną pogodę. Jednak niektórzy musieli spędzić tam prawie cały dzień. Na szczęście, mnie ten zaszczyt ominął.
 Tak jak umówiłam się z Nate'em, wyszłam przed szkołę o drugiej godzinie i czekałam na chłopaka. Stałam przy schodach, następnie usiadłam, gdy zaczęło mnie to nudzić... Minęło pół godziny, a jego ciągle nie było. Dzwoniłam, a nie odbierał. Nie podobało mi się to, że wystawił mnie na naszym drugim spotkaniu. Czekałam na niego pod szkołą jak głupia, a on nawet nie raczył dać mi znać, że się spóźni. Nie zniechęcałam się. Czekałam jeszcze chwilę, aż zaczęłam się martwić, że coś się stało. Przecież Nate zadzwoniłby, gdyby nie mógł przyjechać, a z resztą to był jego pomysł.
 Po tym jak szóśty raz złapała mnie poczta głosowa, zadzwonił szkolny dzwonek na przerwę. Ze szkoły wybiegli uczniowie, spiesząc się na autobus, przy czym niektórzy popychali mnie torbą. Zostałam zmuszona, żeby zmienić miejsce pobytu.
 Kiedy stałam parę kroków dalej i podparłam się o murawę szkoły, ktoś znienacka złapał mnie za ramiona po obu stronach. Odwróciłam się gwałtownie, mając ciągle nadzieję, że to w końcu Nate, ale moje oczy ujrzały zadowoloną twarz Twiggy.
 - Czego się błąkasz jak bezdomna? Domu nie masz? - zapytała wesoło, stając naprzeciwko mnie.
 - Czekam na Nate'a. Miał po mnie przyjechać, a nie ma go już godzinę i nie odbiera telefonu - odpowiedziałam, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
 - To złóż mu niezapowiedzianą wizytę - poradziła optymistycznie dziewczyna.
 - Super pomysł - odpowiedziałam z ironią. - Ale nie wiem, gdzie mieszka.
 - To zapytaj kogoś, kto może wiedzieć.
 Spojrzałam na nastolatkę, a ta, nie zmieniając swojej miny, wzruszyła ramionami.
 Udałam się na przystanek i kolejne parę minut czekałam na autobus, żeby dostać się pod wskazany adres. Apartamentowiec wujka Nate'a wcale nie był tak daleko od mojej szkoły i nim się obejrzałam, dotarłam na właściwe miejsce. Za krzyżówką moim oczom ukazał się wysoki, oszklony budynek, a patrząc do góry, nie mogłam dostrzec szczytu przez oślepiające promienie słońca. Zdecydowanym krokiem podeszłam do wejścia, kiedy akurat wychodziła stamtąd kobieta. Złapałam drzwi zanim się zamknęły i skierowałam się w stronę windy.
 Choć Nate raz jest uczynny jak baranek, zawsze w niego wnętrzu drzemie agresja, którą można w łatwy sposób wywołać. Miałam okazję przyjrzeć się temu z bliska, kiedy podeszłam pod mieszkanie 57, a nieoczekiwanie drzwi się otworzyły i został z nich wypchnięty jakiś mężczyzna w garniturze, a zaraz za nim wyszedł wściekły Nate.
 - Wynoś się stąd zanim ci wpierdolę jeszcze raz! - krzyknął agresywnie, aż przeszedł mnie dreszcz. Pierwszy raz widziałam tak wściekłego człowieka. Chłopak, totalnie mnie ignorując, stał naprzeciwko tego mężczyzny, trzymając ręce zaciśnięte w pięści.
 Mężczyzna, ściągając swoje krzaczaste brwi bliżej oczu, otarł palcami u ręki krew kapiącą z nosa i mruknął coś niezrozumiale do rozwścieczonego nastolatka, co jeszcze bardziej go zdenerwowało. Spodziewając się, co za chwilę zrobi, krzyknęłam jego imię, jednak ten ani nie zareagował. Zamachnął się i prawą ręką wymierzył mu cios prosto w twarz. Mężczyzna upadł na podłogę, zsuwając się po ścianie.
 Chciałam zakończyć bitkę, którą prawdopodobnie rozpoczął Nate, więc zanim lekko otyły człowiek w garniturze wstał z podłogi, podbiegłam do bruneta i przetrzymałam go, żeby nie odważył się zrobić tego jeszcze raz.
 - No co?! Może mam ci jeszcze pomóc zejść z tych schodów?! Jazda! - warknął chłopak i poderwał się w stronę starszego.
 - Przestań! Zostaw go! - krzyczałam, mocno go trzymając.
 Bałam się, że przez pomyłkę albo niechcący też mogłam zostać poszkodowana, ale musiałam jakoś powstrzymać Nate'a. Nie wiedziałam, kim był tamten człowiek, a brunet nie zamierzał być dla niego ani odrobinę uprzejmy.
 - Jeszcze inaczej zaśpiewasz... - odpowiedział mu mężczyzna, uśmiechając się lekko i zgryźliwie. Tym głupim uśmieszkiem tylko prowokował nastolatka, który znów chciał do niego startować.
 - Nate, Nate, Nate! Zostaw go! Proszę! - krzyczałam ciągle to samo.
 Byłam jedyną osobą zainteresowaną w to, co się działo. Kilku ludzi wyglądało zza drzwi, bojąc się ruszyć w naszą stronę. Nie zrobili nic, żeby ich rozdzielić, banda tchórzy. Brakowało tylko ochroniarzy, którzy by to zakończyli.
 Odetchnęłam z ulgą, kiedy mężczyzna zamiast wracać do rozmowy, skierował się bez słowa w stronę windy. Nate nie spuścił z niego wzroku jakby chciał się upewnić, że tamten nie wyciągnie broni i nie strzeli w naszym kierunku. Gdy drzwi winy się zamknęły, a on zniknął całkowicie, Nate odwrócił się i wszedł do swojego mieszkania.
 - Możesz mi powiedzieć co to, do cholery, było i kim był tamten facet?! - krzyknęłam, wchodząc za nim do środka i zamykając drzwi, żeby nikt nie słuchał naszej kłótni.
 - Nie twój interes! - Chłopak ani odrobinę się nie uspokoił. Choć nigdy wcześniej na mnie nie wrzeszczał, teraz cały czas miał podniesiony głos.
 - Albo powiesz mi to ty, albo go dogonię i sama zapytam! - Zagroziłam.
 Chciałam mu pomóc, bo teraz już wiedziałam przez co nastolatek przechodził, ale on nie zamierzał mi o tym mówić. Zrozumiałabym, gdyby przemilczał to, bo nikt nie widział, nikt nie słyszał, nikt nie miał o tym zielonego pojęcia. Ale na moich oczach, chciał pobić jakiegoś faceta, więc chciałam wiedzieć jaki był powód. Nate był moim przyjacielem, dużo mu zawdzięczałam. On pomógł mi, ja chciałam pomóc jemu. Dlaczego jego tak to dziwiło?
 - Nie waż się! Nie waż się o cokolwiek go pytać ani z nim gadać, jasne?! - I znów to samo. Zamiast mi wyjaśnić, on stawiał kolejny warunek: "nie rozmawiać z tamtym kolesiem".
 - Ani trochę! Wytłumacz mi o co poszło! Nigdy w życiu nie widziałam, żeby ktoś atakował niewinnego człowieka bez powodu!
 - Jaka ty jesteś upierdliwa! Zostaw mnie w spokoju! - Słowo "upierdliwa" nie brzmiało tak boleśnie, dopóki nie powiedziała tego osoba, na której mi zależało. Albo to ja inaczej rozumiałam definicję słowa "przyjaźń", albo Nate nie uważał mnie za przyjaciółkę. Doznałam innego wrażenia. Myślałam, że byłam dla niego kimś ważnym, ale najwyraźniej się pomyliłam.
 - Ok... Skoro właśnie tego chcesz to nie będę ci już dupy zawracać. - Nie chcąc dłużej ciągnąć tej wojny, kapitulowałam. Oddałam zwycięstwo temu, który lubił wygrywać, choć jednocześnie stracił coś innego.
 Wyszłam z jego mieszkania, a on nawet nie próbował mnie zatrzymać. To tylko potwierdziło moje wcześniejsze wnioski. Nie wszystko było takie, jak się tego spodziewałam. Myślałam, że moje życie zmieniło się na lepsze i teraz będzie tylko kolorowo, a tak naprawdę, co chwilę podnosiłam porażki - w szkole, w relacjach z innymi... Było gorzej niż źle.
 Trzasnęłam drzwiami wyjściowymi na samym dole i ruszyłam w stronę przystanku, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu i nie marnować więcej czasu dla osoby, która pomocy wcale nie chciała uzyskać. Zamierzałam zająć się tylko sobą i osobami, które tego chciały. Postanowiłam przestać się narzucać.
 - Przepraszam? Czy mógłbym... - Na parkingu zaczepiła mnie jakaś osoba. Gdy odwróciłam głowę i zobaczyłam tego samego mężczyznę, którego pozbywał się Nate, od razu mu przerwałam w połowie zdania i powiedziałam, że się spieszę. Mimo że chłopak mnie nie wtajemniczył, postanowiłam trzymać się od tego typa jak najdalej. - Ale to zajmie tylko minutkę - kontynuował, trzymając mnie za nadgarstek.
 - Nie. Naprawdę muszę już iść. I tak jestem spóźniona. - Uśmiechnęłam się łagodnie, nie dając po sobie poznać, że ten człowiek mnie przeraża. W środku zamarłam ze strachu. Delikatnie chciałam uwolnić swoją rękę z tego ucisku, ale on nie zamierzał puścić.
 - Więc nie ma sensu się spieszyć. To jak? - Uśmiechnął się perfidnie, udając uprzejmego.
 Brakowało mi argumentów, żeby się go pozbyć. Już kolejny upierdliwy facet się mnie czepił... Co ze mną było nie tak, ze przyciągałam jakiś obleśnych typów?!
 Nagle w mojej kieszeni zaczął dzwonić telefon. Wykorzystałam ten moment, żeby wyrwać swoją rękę i wyciągnąć komórkę.
 - Przepraszam, to ważne. Halo? - powiedziałam do aparatu, po czym zaczęłam się powoli oddalać od tamtego mężczyzny. Z paniki nawet nie spojrzałam, kto dzwonił, tylko od razu wcisnęłam "zieloną słuchawkę".
 - Co ja ci przed chwilą mówiłem?! - krzyknął mój rozmówca. Prawdopodobnie usłyszał go nawet tamten facet. - Musisz najpierw dostać wciry, żeby uwierzyć?!
 - Już się za mną stęskniłeś? - zapytałam z sarkazmem, udając milutką jak zawsze. - Trzy minuty temu chciałeś, żebym zostawia się w spokoju. Masz co chciałeś, więc czego jeszcze ci brakuje?!
 - Wrócisz na górę i pogadamy?
 W końcu zmienił swój ton i zaproponował normalną rozmowę. Tyle, że ja nie chciałam dłużej na niego patrzeć. Zazwyczaj chętnie bym się zgodziła, ale teraz byłam wściekła po tym jak mnie potraktował. Skoro nie ufał mi wystarczająco, mógł na spokojnie wymyślić jakąś wymówkę zamiast krzyczeć jakbym to ja była winna.
 - Nie. - Zaprzeczyłam prosto. - Mam tysiące lepszych zajęć niż bieganie tam i z powrotem. - Nie czekając na jego odpowiedź, rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni spodenek.
 Dyskretnie odwróciłam wzrok, żeby się przekonać, że tamten mężczyzna za mną nie stoi, po czym szybko ruszyłam w stronę przystanku, modląc się w duchu, żeby nie szedł za mną. Siedząc i czekając na powrotny autobus, zaczęłam żałować, że nie dałam drugiej szansy Nate'owi - przecież dobrze się dogadywaliśmy wczoraj i dziś rano. Zastanawiałam się czy gdybym poszła wtedy na górę, dowiedziałabym się prawdy? Dopiero po jakimś czasie przypomniałam sobie, co mówiła Twiggy na temat jego ojca - że dla niego nie żyje, nienawidzi go... Tylko dlaczego ta myśl tak późno pojawiła się w mojej głowie?! Było za późno, żeby wyskoczyć z autobusu i wrócić do chłopaka. Pewnie nie wpuściłby mnie nawet do środka.
 Rozczarowałam się. Dzień, który tak pięknie się zaczął, kończył się tragicznie. Kłótnia, nieporozumienie, a na dodatek słońce zakryły ciemne chmury i zaczęła się ulewa. Zanim wróciłam do domu, byłam cała mokra. Wypadało ściągnąć ubranie na wycieraczce przy drzwiach wejściowych, bo lało się ze mnie ciurkiem.
 W domu atmosfera była burzowa jak na zewnątrz. Ojciec miał grobową minę i zdecydowanym, twardym głosem kazał mi natychmiast do niego podejść. Musiałam mu się pokazać, żeby pozwolił mi najpierw pójść się przebrać. Minę miał okropną i bałam się wracać do salonu.
 - Dzwonili do mnie ze szkoły - zaczął poważnie, kiedy weszłam do salonu. Od razu zaczęłam się spodziewać najgorszego. - Mówili, że ciągle wagarujesz. Dlaczego nie było cię w szkole wczoraj na przykład?
 Spuściłam wzrok jak skarcone dziecko, próbując szybko znaleźć jakieś usprawiedliwienie, jednak co mogłam powiedzieć? Na jeden dzień mogłam wymyślić, że się źle czułam, ale co z pozostałymi? Wiedziałam, że te wagary w końcu ujrzą światło dzienne.
 - Tato, ja nie wagaruję dlatego, że chcę się zabawić... Chodzi o to, że mam tyle zaległości do nadrobienia, nauczyciele każą mi nadrobić jednocześnie bieżący materiał jak i zaległy i tak jest z każdego przedmiotu. Nie dam rady nauczyć się na każdy sprawdzian poprawkowy, a oni nie zgadzają się, żebym ciągle przenosiła... - Przyznałam się, patrząc gdzieś po suficie, żeby uniknąć surowego wzroku ojca.
 - To co ty całymi dniami robisz?! Wracasz później ze szkoły, a potem płaczesz, że nie masz czasu! - zaczął krzyczeć.
 Czasem dochodziłam do wniosków, że nikt mnie nie rozumiał! Starałam się na ile mogłam, ale to ciągle było za mało! Nauczyciele stawiali za wysoką poprzeczkę jak dla mnie i dla moich umiejętności! Byłam niewidoma przez parę lat, nie robiłam zadań z matematyki, uczyłam się jedynie teorii, słuchałam audiobooków, musiałam sobie radzić inaczej niż inni, a ci z pozoru inteligentni profesorowie po wyższych uczelniach nie rozumieli, że praktycznie zaczynałam od samego początku?! Do ojca też nie docierało, że szkoła średnia to nie przedszkole. Wymagał, że w 15 minut ogarnę każdy przedmiot.
 - Bo to nie jest takie łatwe jak ci się wydaje. Nie wiesz jak teraz wyglądają lekcje w szkole. Nauczycielom większą satysfakcję sprawia wpisywanie klep niż piątek! - krzyknęłam coraz bardziej zdenerwowana.
 - Bredzisz dziewczyno! Nie mogą nikogo faworyzować!
 - Zdziwiłbyś się!
 Długo toczyłam wojnę z ojcem, próbując go przekonać do swoich racji, ale on był przekonany, że przesadzam i wymyślam, bo jestem zbyt leniwa, żeby wziąć się do roboty. Żeby nie pogorszyć sprawy, znów JA musiałam odpuścić i przyrzec, że nie będę już wagarować, ale przynajmniej mogłam wrócić do swojego pokoju, nie słuchając dłużej jego bezpodstawnych pretensji. Przykro mi było, że nawet własny ojciec nie mógł mi uwierzyć i zrozumieć.


Kochani, wesołych, spokojnych świąt w gronie rodzinnym przy ciepłym kominku i choince. Aby Wasze marzenia się spełniły i jajko posmakowało:D